Nowy początek: Czy naprawdę muszę sprzedać dom rodzinny?

– Magda, czy to prawda, że rozważasz sprzedaż domu? – głos mojej córki, Kasi, drżał od napięcia. Siedziała naprzeciwko mnie przy kuchennym stole, a jej oczy błyszczały niepokojem.

– Skąd w ogóle taki pomysł? – odpowiedziałam, próbując ukryć własne zdenerwowanie. – To przecież nasz dom. Twój dom.

Kasia spojrzała na mnie z wyrzutem. – Mamo, przecież sama mówiłaś, że ciężko ci tu samej. Po śmierci taty wszystko się zmieniło. Może to dobry moment, żeby zacząć od nowa?

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, do kuchni wszedł mój syn, Tomek. Zawsze był bardziej pragmatyczny niż Kasia. – Mamo, nie obraź się, ale to naprawdę nie ma sensu. Ten dom jest za duży dla jednej osoby. Ogród zarasta chwastami, dach przecieka…

Poczułam, jak serce mi się ściska. Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć, że nie rozumieją, co dla mnie znaczy ten dom. Tu przeżyłam całe życie z ich ojcem. Tu stawiali pierwsze kroki, tu płakali po rozbitych kolanach i cieszyli się z pierwszych piątek w szkole.

– A może po prostu chcecie się mnie pozbyć? – wyrwało mi się gorzko. – Może przeszkadzam wam w waszych planach?

Kasia spuściła wzrok. – Mamo, nie mów tak…

Tomek westchnął ciężko. – Chodzi tylko o to, żebyś miała wygodniej. I… no wiesz… jeśli sprzedasz dom, możesz kupić sobie mieszkanie w bloku, a resztę pieniędzy odłożyć na czarną godzinę. Albo… pomóc nam trochę. Wiesz, z kredytem na mieszkanie jest ciężko.

Zrobiło mi się słabo. Czy naprawdę doszło do tego, że dzieci patrzą na mój dom jak na worek pieniędzy? Przez chwilę miałam ochotę ich wyrzucić za drzwi.

Wstałam gwałtownie i podeszłam do okna. Za szybą ogród tonął w jesiennych liściach. Wspomnienia wracały falami: pierwszy grill z sąsiadami, śmiech dzieci bawiących się w berka, zapach świeżo skoszonej trawy…

– Mamo – Kasia podeszła do mnie i delikatnie dotknęła ramienia. – My tylko chcemy twojego dobra.

Odwróciłam się do niej z łzami w oczach. – A może powinniście zapytać, czego ja chcę?

Przez następne dni atmosfera w domu była gęsta jak mgła nad Wisłą. Kasia dzwoniła codziennie, Tomek przysyłał linki do ogłoszeń o mieszkaniach na sprzedaż. Nawet sąsiadka Basia zaczęła mnie wypytywać: „Magda, słyszałam, że sprzedajesz dom? To prawda?”

Czułam się osaczona. Każdy miał dla mnie radę: „Zacznij nowe życie”, „Nie bądź sentymentalna”, „Pomyśl o sobie”. Ale nikt nie pytał, czy jestem gotowa na taką zmianę.

Pewnego wieczoru zadzwonił telefon. To był mój brat Marek.

– Magda, słyszałem o tej całej aferze z domem…

– Marek, ja już nie wiem, co robić – wyszeptałam.

– Pamiętasz, jak tata chciał sprzedać gospodarstwo po dziadkach? Mama wtedy powiedziała: 'Dom to nie tylko ściany i dach. To nasze życie.’ Może powinnaś posłuchać serca?

Rozłączyłam się i długo siedziałam w ciemności. Czy naprawdę jestem gotowa zostawić wszystko za sobą? Czy dom bez rodziny to jeszcze dom?

Następnego dnia Tomek przyszedł z żoną Anią i wnuczką Zosią.

– Babciu! – Zosia rzuciła mi się na szyję. – Zrobisz naleśniki?

Patrzyłam na nią i nagle dotarło do mnie: może dzieci mają rację? Może ten dom już dawno przestał być miejscem spotkań i radości? Może trzymam się kurczowo wspomnień, które tylko bolą?

Wieczorem usiedliśmy wszyscy razem przy stole.

– Dobrze – zaczęłam cicho. – Jeśli naprawdę uważacie, że to najlepsze wyjście… Sprzedam dom.

Kasia uśmiechnęła się przez łzy ulgi, Tomek ścisnął moją dłoń.

Ale kiedy podpisywałam umowę u notariusza kilka tygodni później, czułam się tak, jakbym zdradzała samą siebie.

Przeprowadzka do bloku była szokiem. Cisza na klatce schodowej bolała bardziej niż samotność w wielkim domu. Sąsiedzi byli uprzejmi, ale obcy. Brakowało mi zapachu starego drewna i skrzypienia schodów.

Dzieci odwiedzały mnie częściej niż wcześniej – przez pierwsze miesiące. Potem coraz rzadziej. Każdy miał swoje sprawy: praca, szkoła Zosi, kredyt Tomka…

Pewnego dnia spotkałam w sklepie starą znajomą z sąsiedztwa.

– Magda! Jak ci się żyje w bloku?

Uśmiechnęłam się blado. – Dobrze… chyba dobrze.

Ale wieczorami płakałam w poduszkę.

Minął rok. Zaczęłam powoli układać sobie życie na nowo: zapisałam się na zajęcia jogi dla seniorów, poznałam kilka sympatycznych sąsiadek. Ale pustka po domu została.

Czasem myślę: czy naprawdę musiałam sprzedać wszystko, by zacząć od nowa? Czy można być szczęśliwym bez korzeni?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?