„To jest dom mojego wnuka. Nie waż się go dzielić” — historia o tym, jak teściowa walczyła o dom po rozwodzie mojego męża
— To jest dom mojego wnuka. Nie waż się go dzielić! — głos pani Haliny rozbrzmiał w kuchni jak uderzenie dzwonu. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie, i poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Mój syn, Pawełek, bawił się w pokoju obok, nieświadomy, że jego przyszłość właśnie staje się polem bitwy.
Nie tak wyobrażałam sobie życie. Gdy miałam 25 lat, zakochałam się w Marku — wysokim, ciemnowłosym chłopaku z sąsiedztwa. Był czuły, zabawny, miał plany na przyszłość. Ślub był skromny, ale szczęśliwy. Rok później urodził się Pawełek. Myślałam, że wszystko się ułoży. Ale Marek coraz częściej wracał późno do domu, coraz mniej rozmawiał. Pewnego dnia po prostu spakował walizkę i wyszedł. Zostawił mnie z dzieckiem i kredytem na dom.
Przez pierwsze miesiące żyłam jak w amoku. Płakałam nocami, a za dnia udawałam przed Pawłem, że wszystko jest w porządku. Pracowałam w sklepie spożywczym na dwie zmiany, żeby spłacać raty. Teściowa przychodziła coraz częściej — najpierw z troską o wnuka, potem coraz bardziej stanowczo. Z czasem zaczęła traktować dom jak swoją własność.
— Pani Aniu — mówiła do mnie zawsze oficjalnie, choć przez lata byłam jej synową — ten dom Marek dostał od nas na ślub. To jest majątek rodzinny. Pani tu tylko mieszka.
— Ale to ja spłacam kredyt! — wybuchłam pewnego dnia. — Marek nie daje ani grosza! Wszystko jest na mnie!
— To nie zmienia faktu, że Pawełek jest naszym wnukiem i dom powinien do niego należeć — odpowiedziała chłodno.
Czułam się jak intruz we własnym życiu. Każda wizyta pani Haliny była dla mnie upokorzeniem. Przynosiła zabawki dla Pawła, ale patrzyła na mnie z góry. Czasem słyszałam jej szepty przez telefon: „Ona nie dba o dom, wszystko zaniedbane”.
Najgorsze były święta. Siedzieliśmy przy jednym stole — ja, Pawełek i ona. Marek pojawiał się tylko na chwilę, rzucał prezentem i znikał. Pani Halina patrzyła na mnie z wyrzutem.
— Gdybyś była lepszą żoną, Marek by nie odszedł — powiedziała kiedyś cicho, gdy Paweł wyszedł do łazienki.
Zacisnęłam pięści pod stołem. Ile razy można słyszeć to samo? Ile razy można tłumaczyć się z cudzych decyzji?
Mijały lata. Paweł dorastał, a ja próbowałam poukładać życie na nowo. Poznałam Tomka — spokojnego, ciepłego mężczyznę po przejściach. Zakochaliśmy się w sobie powoli, ostrożnie. Gdy Tomek zaproponował mi wspólne życie, poczułam nadzieję.
— Mamo, czy Tomek będzie mieszkał z nami? — zapytał Paweł pewnego wieczoru.
— Chciałbyś?
— Tak… Ale babcia Halina mówiła, że to dom taty i mój.
Serce mi ścisnęło. Wiedziałam, że muszę coś zrobić.
Zaczęły się rozmowy o podziale majątku. Marek nie chciał słyszeć o sprzedaży domu ani o spłacie mojej części.
— To dom rodzinny! — krzyczał przez telefon. — Nie masz prawa go ruszać!
— To ja tu mieszkam od lat! Ja płacę rachunki! — odpowiadałam drżącym głosem.
Pani Halina zaczęła przychodzić codziennie. Przynosiła dokumenty, zdjęcia sprzed lat, powtarzała: „To wszystko dla Pawła”.
W końcu nie wytrzymałam.
— Pani Halino! — powiedziałam stanowczo pewnego popołudnia. — Proszę przestać mnie szantażować emocjonalnie! Ja też mam prawo do szczęścia!
Spojrzała na mnie z pogardą.
— Ty? Ty już swoje szczęście miałaś i je zmarnowałaś.
Tej nocy nie spałam ani minuty. Myślałam o tym wszystkim: o latach samotności, o walce o każdy grosz, o tym jak bardzo chciałam być dobrą matką i kobietą. Czy naprawdę nie zasługuję na nowy początek?
Zdecydowałam się na sądową walkę o podział majątku. Wiedziałam, że będzie ciężko — Marek miał wsparcie matki i dobrego prawnika. Ja miałam tylko siebie i Tomka.
Rozprawa ciągnęła się miesiącami. Sąd przesłuchiwał sąsiadów, analizował dokumenty kredytowe, pytał Pawła o zdanie.
— Chcę mieszkać z mamą i Tomkiem — powiedział cicho mój syn podczas jednej z rozpraw.
Pani Halina płakała na korytarzu sądu.
— Zniszczyłaś naszą rodzinę…
Po roku zapadł wyrok: dom miał zostać sprzedany, a pieniądze podzielone po połowie między mnie a Marka. Paweł mógł zamieszkać ze mną i Tomkiem w nowym miejscu.
Pani Halina przestała się do mnie odzywać. Paweł czasem jeździ do niej na weekendy — wraca cichy i zamyślony.
Często pytam siebie: czy mogłam postąpić inaczej? Czy naprawdę miałam prawo walczyć o swoje szczęście kosztem rodzinnych więzi? A może każda matka powinna kiedyś zawalczyć o siebie?