Babcia na Weselu – Opowieść o Miłości, Stracie i Przebaczeniu
– Marto, czy mogę cię o coś poprosić? – głos prababci Zofii drżał, jakby bała się własnych słów.
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Siedziała na starym, skrzypiącym fotelu w kuchni, a jej dłonie, pomarszczone i delikatne jak pergamin, ściskały filiżankę herbaty. Był środek kwietnia, a przez okno wpadało ostre światło, które sprawiało, że każda zmarszczka na jej twarzy wydawała się jeszcze głębsza.
– Oczywiście, babciu. O co chodzi?
Zofia spojrzała mi prosto w oczy. – Chciałabym być druhną na twoim weselu.
Zamarłam. Przez chwilę nie wiedziałam, czy dobrze słyszę. Moja prababcia – sto dwa lata! – chce być druhną? Przez głowę przetoczyły mi się obrazy: ona wśród młodych dziewczyn, w pastelowej sukience, z bukietem kwiatów. I zaraz potem: mama kręcąca głową z dezaprobatą, ciotka Jadwiga szepcząca coś pod nosem.
– Babciu… – zaczęłam ostrożnie. – To… to dla mnie zaszczyt. Ale jesteś pewna?
Uśmiechnęła się lekko. – Wiesz, Marto… całe życie żałowałam wielu rzeczy. Ale najbardziej tego, że pozwoliłam rodzinie się rozpaść. Może to ostatnia okazja, żeby coś naprawić.
Nie wiedziałam wtedy jeszcze, jak bardzo te słowa odmienią wszystko.
W naszej rodzinie od lat wisiała cisza. Po śmierci dziadka Władysława rozgorzała wojna o dom i ziemię. Mama nie odzywała się do swojej siostry od dekady. Ciocia Jadwiga nie pojawiała się na żadnych uroczystościach. Nawet na pogrzebie babci Marii stałyśmy po przeciwnych stronach cmentarza.
A teraz ja – Marta Kowalska – miałam wyjść za mąż za Pawła Nowaka i marzyłam o tym, by choć raz cała rodzina była razem. Ale wiedziałam, że to niemożliwe.
Kiedy powiedziałam mamie o prośbie prababci, spojrzała na mnie jak na wariatkę.
– Przecież ona ledwo chodzi! I co ludzie powiedzą? – wybuchła.
– Mamo, to jej marzenie. I… może to szansa, żebyśmy wszyscy się spotkali?
Mama pokręciła głową. – Ty zawsze musisz wszystko komplikować.
Przygotowania do wesela szły pełną parą. Prababcia Zofia była coraz bardziej podekscytowana. Kazała sobie uszyć sukienkę – jasnoróżową, z delikatną koronką. Codziennie ćwiczyła chodzenie po pokoju z bukietem sztucznych kwiatów.
Pewnego wieczoru usiadłam obok niej na łóżku.
– Babciu… dlaczego to dla ciebie takie ważne?
Spojrzała w okno. – Bo kiedyś byłam taka jak ty. Pełna marzeń i wiary w ludzi. A potem przyszła wojna, bieda… i nauczyłam się chować uczucia głęboko. Ale teraz wiem, że nie warto czekać na cud. Trzeba samemu go stworzyć.
Dzień ślubu nadszedł szybciej niż się spodziewałam. Kościół w naszej wsi był pełen ludzi – sąsiadów, znajomych, rodziny… nawet tej dalszej, z którą nie rozmawialiśmy od lat.
Prababcia Zofia stała przy mnie w kolejce druhen. Miała w oczach łzy i uśmiech tak szeroki, jakby znów miała dwadzieścia lat.
W pewnym momencie zobaczyłam ciocię Jadwigę stojącą pod kościołem. Nie wiedziałam, czy wejść do środka. Mama zesztywniała obok mnie.
– Mamo…
– Nie zaczynaj – syknęła przez zaciśnięte zęby.
Ale wtedy prababcia podeszła do cioci Jadwigi i położyła jej rękę na ramieniu.
– Jadziu… czas już przestać się gniewać. Życie jest za krótkie.
Ciocia Jadwiga rozpłakała się jak dziecko i wtuliła się w ramiona prababci.
W kościele zapadła cisza. Ludzie patrzyli na nas z niedowierzaniem. Mama spojrzała na mnie bezradnie.
– Może babcia ma rację… – wyszeptała.
Wesele było inne niż wszystkie. Prababcia tańczyła ze mną pierwszy taniec – powoli, ostrożnie, ale z taką radością, że wszyscy goście bili brawo i płakali ze wzruszenia.
W pewnym momencie podeszła do mnie mama.
– Dziękuję ci, Marto. Gdyby nie ty i babcia… nigdy byśmy się nie pogodziły z Jadzią.
Prababcia siedziała przy stole otoczona wnukami i prawnukami. Śmiała się głośno i opowiadała historie z czasów wojny.
Nagle zrobiło mi się smutno – pomyślałam o tych wszystkich latach straconych przez dumę i żal.
Minęły trzy miesiące od wesela. Prababcia Zofia odeszła cicho we śnie w swoim pokoju. Zostawiła nam list:
„Nie bójcie się kochać i przebaczać. Rodzina to największy skarb.”
Dziś patrzę na zdjęcie z wesela – ja w białej sukni, prababcia w różowej sukience trzymająca mnie za rękę. I myślę sobie: czy naprawdę musieliśmy tyle lat czekać na pojednanie? Czy każdy z nas musi przeżyć stratę, żeby docenić tych, których mamy obok?
A wy? Czy potrafilibyście wybaczyć rodzinie dla jednej chwili prawdziwego szczęścia?