Poza Babcią: Anna i Cisza, Która Krzyczy – Moja Walka o Siebie po Sześćdziesiątce
– Mamo, nie możesz tak dłużej siedzieć sama w tym domu – głos mojej córki, Magdy, rozbrzmiewał w słuchawce z nutą niecierpliwości. – Przecież możesz przyjechać do nas, pomóc z dziećmi, zawsze znajdzie się coś do roboty.
Zamknęłam oczy. Siedziałam przy kuchennym stole, na którym leżała już zimna herbata. Wokół mnie cisza – taka, która nie koi, tylko dusi. Od śmierci mojego męża minęły dwa lata. Dzieci wyfrunęły z gniazda dawno temu. Zostałam sama w trzypokojowym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie, gdzie każdy kąt przypominał mi o tym, kim byłam dla innych. Ale kim jestem dla siebie?
– Magda, kochanie, ja już nie mam siły… – zaczęłam cicho.
– Mamo! Ty zawsze masz siłę! – przerwała mi. – Przecież całe życie byłaś niezniszczalna. Tata… – zawahała się – tata by chciał, żebyś była z nami. Nie możesz się poddać.
Odłożyłam słuchawkę i przez chwilę patrzyłam na swoje dłonie – pomarszczone, z plamami starczymi. Dłonie, które przez lata gotowały obiady, prasowały koszule, tuliły dzieci i wnuki. Dłonie, które nigdy nie pisały wierszy ani nie malowały obrazów, choć kiedyś o tym marzyłam.
Wieczorem zadzwonił syn, Tomek. Jego głos był chłodniejszy, bardziej rzeczowy:
– Mama, Magda mówiła, że znowu jesteś przygnębiona. Może powinnaś zapisać się do jakiegoś klubu seniora? Albo na basen? Nie możesz tak siedzieć i rozmyślać.
– A może właśnie powinnam? – odpowiedziałam z goryczą. – Może pierwszy raz w życiu powinnam się zatrzymać i pomyśleć o sobie?
Zapadła cisza. Wyczułam jego zniecierpliwienie.
– Mama… Ty zawsze byłaś silna. Nie zaczynaj teraz filozofować.
Odkąd zostałam sama, wszyscy oczekiwali ode mnie tego samego: żebym była jak dawniej. Żebym gotowała rosół w niedzielę, opiekowała się wnukami, była ostoją i wsparciem. Ale ja czułam się jak cień samej siebie.
Pewnego dnia wyjęłam z szafy stare pudełko po butach. W środku leżały listy od mojego męża, zdjęcia dzieci z wakacji w Międzyzdrojach i kilka pożółkłych kartek z moimi wierszami sprzed czterdziestu lat. Przeczytałam jeden z nich na głos:
„Chciałam być ptakiem,
lecieć wysoko,
nieść swoje marzenia
daleko od domu…”
Łzy napłynęły mi do oczu. Gdzie podziała się ta dziewczyna? Czy została tylko babcią Anią od pierogów i szarlotki?
Następnego dnia zadzwoniła sąsiadka, pani Zosia.
– Aniu, idziemy na spacer do parku? Pogoda taka piękna!
Chciałam odmówić, ale coś mnie tknęło. Poszłyśmy razem przez osiedle, mijając place zabaw i ławki pełne młodych matek z dziećmi.
– Wiesz – zaczęła Zosia – ja też czasem czuję się niewidzialna. Dzieci mają swoje życie. Wnuki mnie kochają, ale jestem dla nich tylko babcią od prezentów. A ja… ja kiedyś śpiewałam w chórze!
Spojrzałam na nią zdziwiona.
– Naprawdę?
– Tak! I wiesz co? Zapisałam się ostatnio do chóru seniorów na Mokotowie. Może pójdziesz ze mną?
Przez chwilę poczułam coś dziwnego – jakby ktoś otworzył okno w dusznym pokoju.
Wieczorem zadzwoniła Magda.
– Mamo, przyjedziesz w weekend? Bartek ma występ w przedszkolu.
– Nie mogę – odpowiedziałam niepewnie. – Idę na próbę chóru.
Zapadła cisza.
– Na chór? Ty?
– Tak. Chcę spróbować czegoś nowego.
Usłyszałam westchnienie.
– No dobrze… Ale pamiętaj, że zawsze możesz do nas przyjechać.
Próba chóru była dla mnie jak powiew świeżego powietrza. Starsze panie śmiały się głośno, pan Janek grał na pianinie „Czerwone jabłuszko”. Poczułam się lekka jak wtedy, gdy miałam dwadzieścia lat i wszystko było możliwe.
Po powrocie do domu usiadłam przy biurku i zaczęłam pisać wiersz. Słowa płynęły same:
„Nie jestem tylko babcią,
nawet jeśli tak mnie widzicie,
w środku płonie ogień,
kiedyś był żarem,
dziś jest iskrą…”
Z czasem zaczęłam coraz częściej wychodzić z domu: na spacery, do kina z Zosią, na spotkania literackie w bibliotece. Dzieci patrzyły na mnie z niedowierzaniem.
Pewnego dnia Tomek przyszedł bez zapowiedzi.
– Mama… Ty naprawdę się zmieniłaś. Jesteś jakaś inna. Lepiej wyglądasz.
Uśmiechnęłam się smutno.
– Może po prostu zaczynam być sobą?
Usiadł naprzeciwko mnie i przez chwilę milczał.
– Przepraszam, że cię nie słuchałem… Myślałem, że zawsze będziesz taka sama.
Dotknęłam jego dłoni.
– Ja też tak myślałam. Ale życie jest za krótkie na to, żeby być tylko dla innych.
Wieczorami nadal bywało mi smutno. Tęskniłam za mężem, za dawnymi czasami. Ale już nie bałam się tej ciszy – nauczyłam się jej słuchać. W tej ciszy usłyszałam siebie.
Czasem patrzę w lustro i pytam: „Anno, czy masz jeszcze odwagę marzyć? Czy potrafisz być szczęśliwa dla siebie?” Może nigdy nie jest za późno na nowy początek? Co wy o tym myślicie?