Córka wyszła za mąż i nagle przestała mieć dla mnie czas: Jakby nowa rodzina wymazała starą

– Mamo, nie mogę teraz rozmawiać, jestem u teściowej – usłyszałam w słuchawce głos Karoliny, mojej jedynej córki. Jeszcze rok temu dzwoniła do mnie codziennie, czasem nawet kilka razy dziennie. Opowiadała o wszystkim: o pracy, o koleżankach, o tym, co gotuje na obiad. Teraz jej głos był zdystansowany, jakby rozmawiała z kimś obcym. – Oddzwonię później, dobrze? – dodała szybko i rozłączyła się, zanim zdążyłam odpowiedzieć.

Stałam w kuchni, patrząc na parujący czajnik. Woda bulgotała, a ja czułam, jak we mnie narasta pustka. Przez lata byłam dla Karoliny wszystkim: powierniczką, doradczynią, czasem nawet przyjaciółką. Odkąd wyszła za mąż za Pawła, coś się zmieniło. Nie potrafiłam tego nazwać, ale czułam się jak nieproszony gość w jej nowym życiu.

Pamiętam dzień jej ślubu – Karolina wyglądała jak księżniczka w białej sukni. Płakałam ze wzruszenia i dumy. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to będzie początek końca naszej bliskości. Po weselu wszystko potoczyło się błyskawicznie: przeprowadzka do mieszkania Pawła, wspólne obiady z jego rodziną, wyjazdy na weekendy do teściów pod Warszawą. Mnie zostawiła z pustym mieszkaniem i ciszą, która bolała bardziej niż cokolwiek wcześniej.

– Przesadzasz – mówiła mi przyjaciółka, Basia. – Dzieci muszą mieć swoje życie. Daj jej czas.

Ale ile tego czasu potrzeba? Minęły już miesiące, a Karolina coraz rzadziej odbierała telefon. Gdy już się spotykałyśmy, była rozkojarzona, ciągle zerkała na zegarek albo telefon. – Paweł zaraz wraca z pracy – tłumaczyła się. – Muszę jeszcze zrobić zakupy.

Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i zaprosiłam ich oboje na obiad. Gotowałam cały dzień: rosół według rodzinnego przepisu, schabowe jak za dawnych lat, sernik z rodzynkami. Chciałam pokazać Karolinie, że dom rodzinny nadal na nią czeka. Przyszli spóźnieni. Paweł przez cały czas przeglądał coś w telefonie, a Karolina opowiadała o planach na remont kuchni u teściów.

– A pamiętasz nasze wakacje nad morzem? – próbowałam nawiązać rozmowę.
– Tak, ale teraz nie mamy czasu na takie wyjazdy – odpowiedziała szybko i spojrzała na Pawła.

Po obiedzie wyszli równie szybko, jak przyszli. Zostałam sama w kuchni pełnej niedojedzonych potraw i pustych talerzy. Przez chwilę miałam ochotę zadzwonić do niej i powiedzieć wszystko, co czuję: że tęsknię, że czuję się odrzucona, że boli mnie ta nowa rzeczywistość. Ale nie zrobiłam tego. Bałam się, że ją jeszcze bardziej oddalę.

Zaczęłam analizować swoje życie. Czy byłam zbyt zaborcza? Czy nie pozwoliłam jej dorosnąć? Może to ja popełniłam błąd? Próbowałam sobie przypomnieć moment, w którym zaczęłyśmy się oddalać. Może wtedy, gdy po raz pierwszy powiedziała mi o Pawle i ja nie potrafiłam ukryć niepokoju? Bałam się wtedy, że ktoś mi ją zabierze. Teraz widzę, że sama ją do tego popchnęłam.

Wieczorami siadam w fotelu i przeglądam stare zdjęcia: Karolina jako mała dziewczynka z kokardą we włosach, Karolina na studniówce, Karolina przytulająca mnie po maturze. Każde zdjęcie to inna historia – nasza historia. Teraz mam wrażenie, że ona zaczyna pisać nową księgę bez mojego udziału.

Ostatnio zadzwoniła do mnie tylko dlatego, że potrzebowała przepisu na pierogi dla teściowej. – Mamo, jak ty to robisz, że ciasto jest takie miękkie? – zapytała z pośpiechem.
– Musisz dodać trochę śmietany do mąki – odpowiedziałam spokojnie.
– Dzięki! Muszę lecieć! – I znów cisza.

W pracy koleżanki opowiadają o wnukach, o wspólnych niedzielach z dziećmi. Ja coraz częściej milczę. Nie chcę narzekać ani wzbudzać litości. Wiem przecież, że dzieci dorastają i odchodzą. Ale nikt mnie nie uprzedził, jak bardzo będzie bolało to uczucie bycia niepotrzebną.

Kilka tygodni temu zachorowałam na grypę. Leżałam sama w łóżku przez trzy dni. Karolina zadzwoniła raz: – Mamo, wszystko w porządku? – zapytała bez przekonania.
– Tak, już lepiej – skłamałam.
Nie chciałam jej martwić ani prosić o pomoc. Wiedziałam przecież, że ma swoje życie.

Czasem myślę o tym wszystkim nocami. Czy to normalne? Czy każda matka przez to przechodzi? Czy powinnam bardziej walczyć o naszą relację? A może właśnie powinnam odpuścić i pozwolić jej żyć po swojemu?

Wczoraj spotkałyśmy się przypadkiem w sklepie spożywczym. Karolina była z Pawłem i jego mamą. Uśmiechnęła się do mnie szybko i rzuciła: – Zadzwonię później! – Ale nie zadzwoniła.

Dziś siedzę przy oknie i patrzę na światła miasta. Zastanawiam się: czy kiedyś jeszcze będziemy tak blisko jak dawniej? Czy to już koniec naszej historii? A może powinnam nauczyć się żyć własnym życiem i przestać czekać?

Czy któraś z Was też tak czuje? Czy to ja jestem winna temu oddaleniu? Jak poradziłyście sobie z tą pustką po odejściu dziecka?