Czułam, że coś jest nie tak, ale bałam się zapytać: A kiedy dowiedziałam się prawdy, było już za późno
– Gdzie byłeś tak długo? – zapytałam cicho, ledwo słyszalnym głosem, kiedy Marek wszedł do mieszkania. Była już prawie północ, a on pachniał obcymi perfumami i miał na sobie ten uśmiech, który zawsze pojawiał się, gdy coś ukrywał.
– Przecież mówiłem, że zostaję dłużej w pracy. Mamy zamknięcie miesiąca – odpowiedział bez zająknięcia, rzucając klucze na komodę. Nawet nie spojrzał mi w oczy.
Wiedziałam, że kłamie. Czułam to w kościach, w każdym nerwie. Ale nie zapytałam o nic więcej. Zamiast tego poszłam do kuchni i zaczęłam zmywać naczynia po kolacji, której nawet nie tknął. Woda była lodowata, a ja czułam się jakby ktoś wylał mi ją prosto na serce.
Od zawsze miałam w sobie tę wrodzoną ostrożność. Nigdy nie byłam kobietą, która krzyczałaby o swoje prawa. Raczej wolałam przeczekać, wziąć głęboki oddech i uwierzyć, że wszystko samo się ułoży. Tak samo było w naszym małżeństwie – spokojnym, poukładanym, bez fajerwerków, ale z solidnym fundamentem codzienności. Tak przynajmniej myślałam.
Marek zawsze był tym, który miał więcej energii. To on podejmował decyzje, to on planował wakacje, wybierał nowe auto, nawet to on decydował, gdzie pójdziemy na niedzielny spacer z dziećmi. Ja byłam tą „od zaplecza” – dbałam o dom, gotowałam obiady, pilnowałam spraw dzieci: Zosi i Antka. Przez lata wydawało mi się to naturalne. Dopiero teraz widzę, jak bardzo pozwoliłam mu przejąć kontrolę nad naszym życiem.
Zosia miała wtedy trzynaście lat i coraz częściej zamykała się w swoim pokoju. Antek miał dziesięć i był wiecznie rozbiegany – piłka nożna, komputer, kolega z bloku. Marek wracał coraz później. Ja coraz częściej płakałam po cichu w łazience.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Zosi z koleżanką przez telefon:
– Mama znowu płacze? – zapytała Magda.
– Tak… Tata znowu wrócił późno. Mama mówiła, że to praca, ale ja widziałam SMS-a na jego telefonie…
Serce mi stanęło. Poczułam się jak dziecko przyłapane na podglądaniu dorosłych rozmów. Przez chwilę chciałam wejść do pokoju i zapytać Zosię o wszystko – co widziała? Co wie? Ale nie miałam odwagi. Bałam się prawdy bardziej niż czegokolwiek innego.
Następnego dnia Marek wrócił wcześniej niż zwykle. Siedziałam przy stole z kubkiem zimnej herbaty.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam drżącym głosem.
– O czym? – odpowiedział obojętnie.
– O nas…
Spojrzał na mnie z irytacją.
– Znowu zaczynasz? Przecież wszystko jest dobrze! Pracuję dla was! Chcesz mieć lepsze życie czy nie?
Zamilkłam. W jego oczach widziałam pogardę i zmęczenie. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam: „Może to ze mną jest coś nie tak?”
Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Dzieci wyczuwały napięcie i unikały wspólnych posiłków. Marek coraz częściej wychodził „na spotkania biznesowe”. Ja coraz częściej przeglądałam jego rzeczy – szukałam dowodów zdrady, ale jednocześnie modliłam się, żeby ich nie znaleźć.
Aż pewnego dnia zadzwoniła do mnie kobieta.
– Dzień dobry… Czy rozmawiam z żoną Marka Nowaka? – Jej głos był spokojny i stanowczy.
– Tak…
– Chciałam tylko powiedzieć… Marek od kilku miesięcy spotyka się z moją siostrą. Myślę, że powinna pani wiedzieć.
Nie pamiętam dalszej części rozmowy. Pamiętam tylko szum w uszach i to uczucie upokorzenia. Jakby ktoś wyrwał mi serce i rzucił na podłogę.
Wieczorem Marek wrócił jak gdyby nigdy nic.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam tym razem stanowczo.
– O co chodzi? – burknął.
– Wiem o wszystkim. O tej kobiecie…
Zamilkł na chwilę. Potem wzruszył ramionami.
– I co z tego? Myślisz, że jesteś jedyną kobietą na świecie?
To był moment przełomowy. Poczułam w sobie gniew i siłę, których nigdy wcześniej nie znałam.
– Wynoś się – powiedziałam cicho.
Marek spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Żartujesz chyba?
– Nie żartuję. Wynoś się. Teraz.
Spakował się szybko. Dzieci płakały. Zosia krzyczała na niego przez łzy:
– Jak mogłeś nam to zrobić?!
Antek schował się pod łóżkiem i nie chciał wyjść przez godzinę.
Zostałam sama z dwójką dzieci i tysiącem pytań bez odpowiedzi. Przez pierwsze tygodnie żyliśmy jak w zawieszeniu – ja chodziłam do pracy jak automat, dzieci do szkoły jakby nic się nie stało. Wieczorami płakaliśmy razem przy stole albo oglądaliśmy stare zdjęcia z wakacji nad Bałtykiem.
Mama przyjechała któregoś dnia z Torunia.
– Musisz być silna dla dzieci – powiedziała stanowczo.
– Ale ja nie wiem jak…
– Nauczysz się. Każda kobieta musi kiedyś nauczyć się być silna sama dla siebie.
Zaczęły się schody: alimenty (których Marek płacić nie chciał), sądowe batalie o mieszkanie (które kupiliśmy razem), plotki sąsiadów („Wiedziałam, że on taki jest!”), samotne święta („Tata przyjedzie?” „Nie wiem…”), pierwsze randki po latach („Nie jestem gotowa…”).
Najgorsze były noce – cisza była wtedy najgłośniejsza. Leżałam w łóżku i analizowałam każdą rozmowę z ostatnich lat: kiedy zaczęło się psuć? Czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy powinnam była walczyć o nas bardziej?
Pewnego dnia Zosia przyszła do mnie ze łzami w oczach:
– Mamo… Czy tata już nas nie kocha?
Przytuliłam ją mocno.
– To nie tak… Tata popełnił błąd, ale zawsze będzie was kochał. My też musimy nauczyć się żyć dalej.
Minęły miesiące zanim zaczęliśmy oddychać pełną piersią. Zosia znalazła wsparcie u szkolnej psycholog; Antek zaczął grać w klubie sportowym i powoli odzyskiwał radość życia. Ja zaczęłam chodzić na jogę i spotykać się z koleżankami z pracy – pierwszy raz od lat poczułam się wolna od strachu i wstydu.
Marek próbował wrócić po roku – przyszedł z kwiatami i przeprosinami:
– Popełniłem błąd… Daj mi jeszcze jedną szansę…
Popatrzyłam mu prosto w oczy:
– Już za późno.
Dziś wiem jedno: czasem lepiej jest zapytać wcześniej niż czekać aż prawda sama wypłynie na powierzchnię jak gnijący wrak. Bo wtedy może być już za późno na ratowanie czegokolwiek.
Czy gdybym wtedy odważyła się zapytać wcześniej – nasze życie potoczyłoby się inaczej? Czy można naprawić coś, co pękło tak głęboko? Jak wy byście postąpili na moim miejscu?