Między miłością a rozczarowaniem: Historia matki, która musiała wybrać siebie
– Gdybyś miała choć odrobinę przyzwoitości, umyłabyś po sobie naczynia! – krzyknęłam, czując jak głos łamie mi się ze złości i bezsilności. Stałam w kuchni, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, a na dnie zlewu piętrzyły się brudne talerze, kubki, sztućce – wszystko po śniadaniu, którego nawet nie jadłam. Moja synowa, Weronika, spojrzała na mnie z obojętnością i wzruszyła ramionami. – To tylko naczynia, pani Grażyno. Nie rozumiem, o co tyle hałasu – rzuciła i wyszła z kuchni, zostawiając mnie samą z moją frustracją.
Nie minęło pięć minut, a do kuchni wszedł mój syn, Michał. – Mamo, co się tu dzieje? Weronika płacze w pokoju. Znowu ją atakujesz? – Jego głos był pełen pretensji i rozczarowania. – Michał, ja tylko… – zaczęłam tłumaczyć, ale przerwał mi gwałtownie: – Przestań niszczyć moją rodzinę! Zawsze musisz się czepiać!
Zamarłam. Przez chwilę miałam ochotę rzucić wszystkim i wybiec z mieszkania. Ale nie mogłam. To był mój dom. Mój azyl. A teraz czułam się w nim jak intruz.
Cofnijmy się jednak o kilka lat. Miałam 24 lata, kiedy zostałam sama z małym dzieckiem na rękach. Mój mąż, Andrzej, odszedł do innej kobiety. Zostawił mnie z długami i dwumiesięcznym Michałem w kawalerce na warszawskim Bródnie. Przez lata walczyłam o każdy grosz – pracowałam na dwa etaty: rano w żłobku jako opiekunka dziecięca, wieczorami sprzątałam biura na Śródmieściu. Michał był moim całym światem. Wszystko robiłam dla niego: gotowałam, prałam, szykowałam kanapki do szkoły, odrabiałam z nim lekcje po nocach.
Moja mama powtarzała: „Grażynko, dzieci trzeba wychować na ludzi. Porządek w domu to porządek w sercu”. I ja w to wierzyłam. Może nawet za bardzo. Michał nigdy nie musiał sprzątać po sobie – zawsze byłam krok przed nim. Wyręczałam go we wszystkim: ścieliłam łóżko, prasowałam koszule, nawet buty czyściłam przed wyjściem do szkoły.
Kiedy dorósł i poznał Weronikę na studiach w Łodzi, byłam szczęśliwa. Wreszcie ktoś go pokochał tak mocno jak ja! Weronika wydawała się miła i cicha – studentka pedagogiki, z małego miasta pod Radomiem. Po ślubie zamieszkali u mnie „na chwilę”, bo nie było ich stać na własne mieszkanie.
Na początku starałam się nie wtrącać. Ale szybko okazało się, że Weronika nie ma pojęcia o prowadzeniu domu. Zostawiała po sobie bałagan w łazience, nie ścieliła łóżka, a naczynia po obiedzie potrafiły stać w zlewie do następnego dnia. Michał wracał późno z pracy i nawet nie zauważał tego chaosu. Ja za to widziałam wszystko.
Pewnego wieczoru usiadłam z Weroniką przy stole. – Wiesz, Weroniko… Może ustalimy jakiś podział obowiązków? Ja gotuję obiady, ty sprzątasz kuchnię? – zaproponowałam ostrożnie.
Spojrzała na mnie zaskoczona: – Ale ja mam dużo nauki… Poza tym Michał mówił, że pani lubi mieć wszystko po swojemu.
Zatkało mnie. Czy naprawdę tak mnie widzieli? Jako kontrolującą matkę? Przecież chciałam tylko pomóc!
Z czasem napięcie narastało. Weronika coraz częściej zamykała się w pokoju z laptopem albo wychodziła do koleżanek. Michał był coraz bardziej nieobecny – praca w korporacji wykańczała go psychicznie i fizycznie. A ja? Ja czułam się jak służąca we własnym domu.
Wszystko pękło pewnego sobotniego poranka. Wróciłam z pracy (dorywczo dorabiałam jako opiekunka starszej pani) i zobaczyłam kuchnię wyglądającą jak po przejściu huraganu: brudne garnki po makaronie, resztki sosu na blacie, okruchy chleba na podłodze. W salonie Weronika rozmawiała przez telefon i śmiała się głośno.
– Przepraszam bardzo – powiedziałam głośno – czy ktoś tu jeszcze mieszka oprócz mnie? Może ktoś mógłby czasem posprzątać?
Weronika spojrzała na mnie z irytacją: – Pani Grażyno, ja naprawdę nie mam teraz czasu! Mam kolokwium za dwa dni!
– A ja mam 52 lata i dwa etaty! – wybuchłam. – Czy to znaczy, że mogę żyć w brudzie tylko dlatego, że jestem starsza?
Wtedy padły te słowa: „Gdybyś miała choć odrobinę przyzwoitości…”
Weronika wybiegła z płaczem do pokoju. Michał wrócił wieczorem i od progu zaczął krzyczeć: – Mamo! Co ty jej powiedziałaś?! Ona jest załamana! Nie możesz się tak do niej odnosić!
– Michał… Ja tylko chcę trochę szacunku dla siebie i swojego domu! – próbowałam tłumaczyć.
– Ty zawsze wszystko musisz kontrolować! Nigdy nie pozwalasz mi być dorosłym! Niszczysz moją rodzinę! – krzyczał.
Przez całą noc nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, wspominając wszystkie chwile z dzieciństwa Michała: pierwsze kroki, choroby, wspólne święta… Czy naprawdę byłam aż taką despotką? Czy moje poświęcenie nic nie znaczyło?
Następnego dnia rano usłyszałam trzask drzwiami. Michał i Weronika wynosili walizki do taksówki.
– Dokąd idziecie? – zapytałam cicho.
– Wynajmujemy mieszkanie na Targówku. Chcemy trochę spokoju – odpowiedział Michał chłodno.
Zostałam sama w pustym mieszkaniu. Przez pierwsze dni płakałam bez przerwy. Czułam się zdradzona przez własne dziecko. Przecież chciałam tylko dobrze!
Minęły tygodnie. Nikt nie dzwonił, nikt nie pisał. Dopiero po miesiącu Michał przyszedł sam.
– Mamo… Przepraszam za tamto wszystko – powiedział cicho. – Ale musisz pozwolić mi być dorosłym.
– Chciałam ci tylko pomóc… – szepnęłam przez łzy.
– Wiem. Ale czasem twoja pomoc jest jak kajdany.
Dziś mieszkam sama. Czasem tęsknię za chaosem i hałasem młodych ludzi w domu. Ale nauczyłam się czegoś ważnego: czasem trzeba pozwolić dzieciom odejść i żyć po swojemu – nawet jeśli robią błędy.
Czy naprawdę można kochać za bardzo? Czy matka powinna zawsze poświęcać siebie dla innych? A może czasem warto postawić granicę i zadbać o własny spokój? Czekam na wasze historie i przemyślenia.