„Mogę mieszkać w twoim domu ze względu na jeden podstawowy powód: urodziłam cię!” – Historia o matce, której nie chciałam już wpuścić do swojego życia

– Nie chcę, żeby została w moim domu! – krzyknęłam, czując jak głos mi się łamie. Stałam w kuchni, ściskając kubek z herbatą tak mocno, że aż bolały mnie palce. Przede mną siedziała moja córka, Zosia, z szeroko otwartymi oczami.

– Mamo, ale to twoja matka…

– Wiem, kim jest! – przerwałam jej ostro. – Ale ty nie wiesz, co ona mi zrobiła.

W tej chwili poczułam się jakbym znowu miała jedenaście lat. Tamten dzień pamiętam do dziś. Mama przyszła do mojego pokoju, pachniała nowymi perfumami i miała na sobie sukienkę, której nigdy wcześniej nie widziałam. Usiadła na brzegu łóżka i powiedziała: „Ania, musisz pojechać do babci. Janusz nie chce, żebyś z nami mieszkała. On potrzebuje spokoju.”

Nie płakałam wtedy. Nie rozumiałam jeszcze, co się dzieje. Myślałam, że to tylko na chwilę. Że mama wróci po mnie za tydzień, może dwa. Ale minęły miesiące, potem lata. Mama dzwoniła rzadko. Czasem przyjeżdżała na święta, zawsze z prezentem – nową lalką albo książką – ale nigdy nie zostawała długo. Zawsze spieszyła się do Janusza.

Babcia była dla mnie wszystkim. Gotowała mi zupę pomidorową z makaronem, tuliła do snu i opowiadała historie o swoim dzieciństwie w powojennej Warszawie. Ale była też surowa. „Twoja matka zawsze była egoistką,” powtarzała. „Nie licz na nią.”

Nie chciałam jej wierzyć. Przez lata czekałam na telefon od mamy. Na list. Na znak, że tęskni. Ale ona miała nową rodzinę. Urodził się jej syn – mój przyrodni brat Pawełek – i wtedy już całkiem o mnie zapomniała.

Kiedy miałam szesnaście lat, babcia zachorowała. Z dnia na dzień stawała się coraz słabsza. Chodziłam do szkoły, robiłam zakupy, gotowałam obiady i sprzątałam mieszkanie. Mama nie przyjechała nawet wtedy, gdy babcia trafiła do szpitala. Po jej śmierci zostałam sama.

Przez kilka miesięcy mieszkałam u ciotki Jadzi – siostry babci – ale ona miała własne dzieci i nie chciała dodatkowego kłopotu. W końcu trafiłam do internatu. Skończyłam liceum z wyróżnieniem tylko dlatego, że nauka była moją jedyną ucieczką od samotności.

Mama pojawiła się na mojej maturze. Przyjechała z Januszem i Pawłem. Uśmiechała się szeroko i wręczyła mi bukiet różowych róż.

– Jesteś taka zdolna! – powiedziała głośno, żeby wszyscy słyszeli.

Chciałam krzyczeć. Chciałam zapytać: „Gdzie byłaś przez te wszystkie lata?” Ale tylko skinęłam głową i podziękowałam.

Potem wyjechałam na studia do Warszawy. Pracowałam w barze mlecznym na Ochocie, żeby mieć za co żyć. Poznałam Tomka – mojego przyszłego męża – który był wtedy studentem politechniki. Był czuły i troskliwy, zupełnie inny niż wszyscy mężczyźni, których znałam z domu.

Pobraliśmy się po dwóch latach znajomości. Mama nie przyszła na ślub. Przysłała kartkę z życzeniami i kopertę z dwustoma złotymi.

Z Tomkiem zamieszkaliśmy w małym mieszkaniu na Ursynowie. Urodziła się Zosia, potem Bartek. Próbowałam być dla nich taką matką, jakiej sama nigdy nie miałam: obecną, czułą, wyrozumiałą.

Przez lata mama dzwoniła sporadycznie – najczęściej wtedy, gdy czegoś potrzebowała: pożyczyć pieniądze albo poprosić o pomoc w załatwieniu spraw urzędowych.

Aż pewnego dnia zadzwonił Pawełek.

– Aniu… Mama jest chora. Janusz ją zostawił. Nie ma gdzie mieszkać.

Poczułam zimny dreszcz na plecach.

– I co ja mam zrobić? – zapytałam sucho.

– Może mogłabyś ją przyjąć na jakiś czas? Ja mam za małe mieszkanie…

Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, patrząc w ciemność i słysząc w głowie głos babci: „Twoja matka zawsze była egoistką.”

Tomek był przeciwny.

– Aniu, ona cię zostawiła! Teraz nagle sobie przypomniała?

Ale Zosia patrzyła na mnie błagalnie.

– Mamo… Może ona się zmieniła?

Po tygodniu wahania zgodziłam się przyjąć mamę pod swój dach – na próbę.

Przyjechała z jedną walizką i smutnym spojrzeniem.

– Dziękuję… – powiedziała cicho w progu.

Przez pierwsze dni była cicha i wycofana. Siedziała godzinami przy oknie i patrzyła w dal. Zosia próbowała ją zagadywać:

– Babciu, może pójdziemy na spacer?

– Nie mam siły…

Czułam narastającą irytację. Widziałam, jak dzieci zaczynają ją lubić – a ja nie potrafiłam jej wybaczyć.

Pewnego wieczoru usiadłyśmy naprzeciwko siebie w kuchni.

– Dlaczego mnie zostawiłaś? – zapytałam w końcu drżącym głosem.

Mama spuściła wzrok.

– Byłam młoda… Głupia… Myślałam tylko o sobie i Januszu…

– A ja? Ja się nie liczyłam?

Zacisnęła usta.

– Bałam się samotności bardziej niż czegokolwiek innego…

Milczałyśmy długo.

Z czasem mama zaczęła się otwierać przed dziećmi. Opowiadała im bajki, piekła szarlotkę według przepisu babci. Zosia ją pokochała – a ja czułam coraz większy żal.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i usłyszałam rozmowę mamy z Bartkiem:

– Wiesz, Bartek… Twoja mama była bardzo dzielna jako dziecko…

Nie wytrzymałam.

– Mamo! Przestań opowiadać dzieciom bajki o moim dzieciństwie! To nie były szczęśliwe czasy!

Mama spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

– Przepraszam… Chciałam tylko…

– Czego chciałaś? Naprawić wszystko jednym ciastem? Kilkoma bajkami?

Wybiegłam z domu i długo chodziłam po parku. Wróciłam późno w nocy; mama siedziała przy stole z kubkiem zimnej herbaty.

– Mogę mieszkać w twoim domu ze względu na jeden podstawowy powód: urodziłam cię! – powiedziała nagle twardo.

Zamarłam.

– Myślisz, że to wystarczy? Że sam fakt urodzenia daje ci prawo do wszystkiego?

Popatrzyłyśmy sobie prosto w oczy. Po raz pierwszy poczułam wobec niej nie tylko żal – ale też litość.

Minęły tygodnie pełne napięcia i niedopowiedzeń. Mama coraz bardziej zamykała się w sobie; dzieci pytały mnie szeptem: „Dlaczego babcia jest taka smutna?”

W końcu podjęłam decyzję: znalazłam jej pokój w domu opieki prowadzonym przez siostry zakonne pod Warszawą.

Kiedy jej to powiedziałam, spojrzała na mnie z wyrzutem:

– Wyrzucasz mnie? Jak śmiejesz?

– Nie wyrzucam cię… Po prostu nie potrafię być twoją córką i opiekunką jednocześnie.

Wyprowadziła się tydzień później bez słowa pożegnania.

Czasem odwiedzam ją z dziećmi – ale nasze rozmowy są krótkie i pełne niezręczności.

Często zastanawiam się: czy mogłam zrobić więcej? Czy powinnam była wybaczyć? Czy krew naprawdę jest ważniejsza od wszystkiego?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?