Cisza za oknem – opowieść o utraconym domu i nadziei
Cisza za oknem była dziś inna. Gęsta, lepka, jakby chciała mnie udusić. Siedziałam przy kuchennym stole, wpatrując się w szarą ulicę, gdzie nawet ptaki przestały śpiewać. Po raz pierwszy od lat jej głos przebił się przez tę ciszę. Był słaby, prawie obcy, jak echo z odległej przeszłości: — Dzień dobry. Słowa drżały, jakby bały się naruszyć kruchy spokój. Należały do innego życia — tego, w którym rano rozlegał się dziecięcy śmiech, trzaskała pokrywka garnka, a małe rączki ciągnęły mnie za rękaw.
Teraz nie było już nikogo. Tylko ja i ta cisza. Mój mąż, Andrzej, od miesięcy wracał późno z pracy, a kiedy już był w domu, milczał. Unikaliśmy siebie nawzajem, jakby każde słowo mogło wywołać lawinę wspomnień, których oboje baliśmy się najbardziej.
— Znowu siedzisz w kuchni? — usłyszałam jego głos zza pleców. Był szorstki, zmęczony.
— A gdzie mam siedzieć? — odpowiedziałam z goryczą.
— Może wyjdziesz na spacer? — zaproponował niepewnie.
— Po co? Żeby patrzeć na te same drzewa, które widziała Ola?
Zamilkł. Wiedziałam, że zraniłam go tymi słowami, ale nie potrafiłam inaczej. Od śmierci naszej córki wszystko stało się trudne. Nawet oddychanie.
Czasem wydawało mi się, że Ola zaraz wróci ze szkoły, rzuci plecak na podłogę i przybiegnie do mnie z uśmiechem. Ale zamiast tego słyszałam tylko ciszę. Ciszę za oknem i ciszę w sobie.
Pewnego dnia zadzwoniła moja matka.
— Martwię się o ciebie, Magda — powiedziała cicho. — Nie możesz tak żyć.
— A jak mam żyć? — zapytałam rozpaczliwie. — Jak mam udawać, że wszystko jest w porządku?
— Nie musisz udawać. Ale musisz spróbować żyć dalej.
Zamknęłam oczy i poczułam łzy pod powiekami. Matka nie rozumiała. Nikt nie rozumiał. Nawet Andrzej.
Wieczorem usiedliśmy naprzeciwko siebie przy stole. On z gazetą, ja z pustym kubkiem po herbacie.
— Może powinniśmy porozmawiać — zaczął nieśmiało.
— O czym? O tym, że nie potrafię już być twoją żoną? Że nie umiem być nikim?
Spojrzał na mnie z bólem.
— Magda… Ja też cierpię. Ale nie możemy się tak ranić.
— A jak mamy inaczej?
Milczał długo. W końcu wstał i wyszedł do sypialni.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit i myślałam o Oli. O jej śmiechu, o tym, jak tuliła się do mnie przed snem. O tym, jak ostatni raz widziałam ją żywą — wybiegającą na ulicę po piłkę.
Wina dusiła mnie każdego dnia. Gdybym tylko wtedy była bliżej… Gdybym ją zatrzymała…
Rano znalazłam na stole kartkę od Andrzeja: „Jadę do mamy na kilka dni. Muszę odpocząć.” Przez chwilę poczułam ulgę — nie musiałam udawać przed nikim. Ale zaraz potem przyszła pustka większa niż zwykle.
Przez kolejne dni błąkałam się po mieszkaniu jak cień. Przeglądałam stare zdjęcia Oli, jej zeszyty, pluszowego misia z oderwanym uchem. Każda rzecz bolała jak rana.
Pewnego popołudnia zadzwoniła sąsiadka z dołu, pani Zofia.
— Pani Magdo, może wpadnie pani na herbatę? Tak dawno panią widziałam…
Chciałam odmówić, ale coś mnie powstrzymało. Może potrzebowałam czyjegoś głosu?
U Zofii było ciepło i pachniało ciastem drożdżowym.
— Wie pani… Ja też kiedyś straciłam dziecko — powiedziała nagle cicho.
Spojrzałam na nią zaskoczona.
— Syn miał dziewiętnaście lat… Wypadek samochodowy. Myślałam, że już nigdy nie będę szczęśliwa.
— I co pani zrobiła?
Zofia uśmiechnęła się smutno.
— Przestałam walczyć z bólem. Pozwoliłam sobie płakać. Ale potem zaczęłam robić małe rzeczy — piec ciasto dla sąsiadów, podlewać kwiaty na klatce schodowej… To nie zmieniło przeszłości, ale pomogło mi oddychać.
Wróciłam do domu zamyślona. Może rzeczywiście powinnam spróbować czegoś innego?
Następnego dnia wyszłam na spacer do parku. Słońce świeciło jasno, dzieci biegały po trawie. Serce ścisnęło mi się na ich widok, ale nie uciekłam. Usiadłam na ławce i pozwoliłam sobie płakać.
Wieczorem zadzwonił Andrzej.
— Jak się czujesz?
— Nie wiem… Chyba trochę lepiej — odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
— Może spróbujemy jeszcze raz? Razem?
Zawahałam się.
— Boję się…
— Ja też. Ale może razem będzie łatwiej.
Kiedy wrócił do domu kilka dni później, usiedliśmy razem przy stole. Po raz pierwszy od miesięcy trzymaliśmy się za ręce i płakaliśmy razem.
Cisza za oknem była już inna. Nadal bolała, ale nie była już taka pusta.
Czasem myślę: czy można nauczyć się żyć z bólem? Czy można jeszcze być szczęśliwym po takiej stracie? Może odpowiedź kryje się właśnie w tej ciszy – jeśli tylko odważymy się jej posłuchać.