„Wynoś się stąd!” – Jak wyrzuciłam teściową i zaczęłam oddychać pełną piersią
– Znowu nie posoliłaś ziemniaków, Marto! – głos pani Haliny rozbrzmiał w kuchni jak syrena alarmowa. Stałam przy blacie, z nożem w ręku, i przez chwilę miałam ochotę rzucić nim o podłogę. Ale tylko zacisnęłam zęby i odwróciłam się do niej plecami.
To był kolejny wieczór, kiedy czułam się jak intruz we własnym domu. Mój mąż, Tomek, siedział w salonie i udawał, że nie słyszy. Od miesięcy żyliśmy pod jednym dachem z jego matką – „na chwilę”, jak zapewniał. Ta chwila trwała już trzeci rok.
Początkowo myślałam, że przesadzam. Że to ja jestem przewrażliwiona, bo przecież Halina jest starsza, schorowana, potrzebuje pomocy. Ale z każdym tygodniem jej obecność stawała się coraz bardziej dusząca. Krytykowała wszystko: jak gotuję, jak sprzątam, jak wychowuję dzieci. Nawet to, jak się ubieram. „Za krótkie te spodnie, Marto. Co ludzie powiedzą?” – powtarzała niemal codziennie.
Czułam się coraz mniejsza. Każda rozmowa z Tomkiem kończyła się kłótnią. „To moja matka! Nie mogę jej wyrzucić na bruk!” – krzyczał. A ja? Ja zaczynałam wierzyć, że jestem potworem, bo nie chcę opiekować się starą kobietą.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Haliny przez telefon:
– Ona nie nadaje się na żonę dla mojego Tomka. W domu bałagan, dzieci rozpuszczone, a ona tylko narzeka…
Zamarłam w progu kuchni. Poczułam, jak coś we mnie pęka. Przez chwilę miałam ochotę wejść i wykrzyczeć jej wszystko prosto w twarz. Ale tylko wróciłam do sypialni i rozpłakałam się w poduszkę.
Zaczęłam unikać własnego domu. Brałam nadgodziny w pracy, zabierałam dzieci na długie spacery po parku. Czułam się jak cień – niewidzialna dla wszystkich poza Haliną, która widziała we mnie tylko wroga.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy. W kuchni siedziała Halina z Tomkiem.
– Mówiłam ci, że ona nie dba o dzieci! – syczała teściowa. – Znowu zostawiłaś je same na podwórku!
– Przestań, mamo… – próbował ją uciszyć Tomek.
– Nie! – krzyknęłam nagle. – Mam dość! To mój dom i moje dzieci! Jeśli ci się nie podoba, możesz się wyprowadzić!
Zapadła cisza. Halina patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
– Jak śmiesz?!
– Śmiem! – odpowiedziałam drżącym głosem. – Od trzech lat żyję w piekle we własnym domu! Albo ty się wyprowadzasz, albo ja!
Tomek patrzył na mnie jak na obcą osobę. Przez chwilę myślałam, że wybierze matkę. Ale milczał.
Tej nocy spałam sama w pokoju dzieci. Rano spakowałam walizkę i pojechałam do mamy. Przez dwa tygodnie nie odbierałam telefonów od Tomka ani Haliny. Dopiero kiedy przyszedł do mnie sam, zobaczyłam w jego oczach strach.
– Nie wiedziałem… – zaczął cicho. – Przepraszam.
Ale przeprosiny nie wystarczyły. Wiedziałam już, że jeśli wrócę do tego domu bez zmian, znowu utonę w tej samej rozpaczy.
Po miesiącu Halina wyprowadziła się do siostry na wieś. Tomek próbował naprawić nasze małżeństwo, ale coś we mnie już umarło. Zrozumiałam, że przez lata pozwalałam innym decydować o moim życiu.
Dziś mieszkam sama z dziećmi w małym mieszkaniu na obrzeżach Krakowa. Czasem budzę się w nocy i słyszę w głowie głos Haliny: „Nie nadajesz się”. Ale potem patrzę na śpiące dzieci i wiem, że zrobiłam to dla nich – i dla siebie.
Czy byłam egoistką? Może. Ale czy naprawdę musimy poświęcać siebie dla cudzych oczekiwań? Ile jeszcze kobiet pozwala innym zatruwać swoje życie w imię fałszywej lojalności? Czasem trzeba powiedzieć „dość”, żeby zacząć oddychać pełną piersią.