Miłość podzielona: Historia matki, która nie potrafi zaakceptować nowej rodziny syna
– Mamo, proszę cię, nie zaczynaj znowu – głos Pawła drżał, a ja czułam, jak wzbiera we mnie fala gniewu i rozczarowania.
– Nie zaczynam, tylko mówię, co myślę! – odpowiedziałam ostrzej, niż zamierzałam. – Zawsze mówiłam ci prawdę, Pawle. I teraz też powiem: nie rozumiem twojego wyboru. Nie rozumiem tej rodziny, którą sobie stworzyłeś.
Wiedziałam, że te słowa ranią. Ale czyż nie bolało mnie bardziej to, co on zrobił? Od kiedy Paweł ożenił się z Magdą, wszystko się zmieniło. Magda przyszła do nas z małą Zosią – jej córką z poprzedniego związku. Potem urodził się Franek, mój wnuk z krwi i kości. Ale ja… ja nie potrafiłam pokochać Zosi tak samo. I chyba nigdy nie będę potrafiła.
Pamiętam dzień, kiedy Paweł przedstawił mi Magdę. Była cicha, uprzejma, zbyt uprzejma. Zosia trzymała ją za rękę i patrzyła na mnie wielkimi oczami. „To jest babcia,” powiedziała Magda. A ja poczułam się oszukana. Przecież nie byłam jej babcią! To dziecko miało już swoją rodzinę gdzie indziej.
Przez pierwsze miesiące starałam się być uprzejma. Zapraszałam ich na obiady, kupowałam prezenty na święta. Ale zawsze czułam się nieswojo, gdy Zosia mówiła do mnie „babciu”. Franek był inny – gdy tylko się urodził, pokochałam go całym sercem. Był moim wnukiem, moją krwią. Ale Zosia… Zosia była dla mnie obca.
– Mamo, Zosia cię potrzebuje – powtarzał Paweł. – Ona nie ma nikogo poza nami.
– Ma ojca! – wybuchałam wtedy. – Nie jestem jej babcią i nigdy nie będę!
Te słowa wracały do mnie nocami jak echo. Widziałam smutek w oczach Pawła, widziałam łzy Magdy. Ale nie umiałam inaczej. Czułam się zdradzona przez własnego syna. Czy nie zasłużyłam na normalną rodzinę? Na wnuki, które są naprawdę moje?
Wszystko pogorszyło się po śmierci mojego męża. Zostałam sama w dużym mieszkaniu na Mokotowie. Paweł coraz rzadziej dzwonił, coraz rzadziej przyjeżdżał z rodziną. Franek rósł, a ja widywałam go tylko od święta. Zosia przestała mówić do mnie „babciu” – teraz mówiła „pani Aniu”. Bolało mnie to bardziej, niż chciałam przyznać.
Pewnego dnia zadzwoniła Magda.
– Pani Aniu, czy mogłaby pani odebrać Franka z przedszkola? Mam pilne spotkanie w pracy.
Zgodziłam się bez wahania. Kiedy przyszłam po Franka, zobaczyłam też Zosię stojącą samotnie pod ścianą.
– Dzień dobry, pani Aniu – powiedziała cicho.
– Dzień dobry – odpowiedziałam chłodno.
Franek rzucił mi się na szyję.
– Babciu! Babciu! – wołał radośnie.
Zosia patrzyła na nas z zazdrością i smutkiem. Przez chwilę poczułam ukłucie winy.
W drodze do domu Franek opowiadał mi o przedszkolu, a Zosia milczała. W końcu zebrała się na odwagę:
– Czy mogę też przyjść do pani na nocowanie? – zapytała cicho.
Zamarłam.
– To nie jest takie proste, Zosiu – odpowiedziałam wymijająco.
Franek spojrzał na mnie zdziwiony:
– Babciu, a czemu Zosia nie może?
Nie umiałam odpowiedzieć.
Wieczorem zadzwonił Paweł.
– Mamo, co się stało? Zosia płacze od godziny.
– Paweł… ja po prostu… ja nie potrafię…
– Wiesz co? – przerwał mi z goryczą. – Może lepiej już nie przychodź do nas przez jakiś czas.
To był cios prosto w serce. Przez kolejne tygodnie nie miałam kontaktu ani z Pawłem, ani z Frankiem. Czułam się jak wygnaniec we własnym życiu.
W końcu zebrałam się na odwagę i poszłam do nich bez zapowiedzi. Magda otworzyła drzwi i spojrzała na mnie z rezerwą.
– Dzień dobry, pani Aniu.
– Chciałabym porozmawiać z Pawłem – powiedziałam drżącym głosem.
Paweł wyszedł z kuchni. Był blady i zmęczony.
– Mamo…
– Przepraszam – wyszeptałam. – Nie umiem sobie poradzić z tym wszystkim. Czuję się… jakbyście zabrali mi rodzinę.
Paweł spojrzał na mnie ze łzami w oczach.
– To ty nas odtrąciłaś, mamo. My chcieliśmy tylko twojej miłości dla wszystkich naszych dzieci.
Usiadłam na kanapie i rozpłakałam się jak dziecko. Magda podała mi chusteczkę i usiadła obok.
– Pani Aniu… wiem, że to trudne. Ale Zosia naprawdę pani potrzebuje. Ona już raz została odrzucona przez ojca. Proszę jej tego nie robić drugi raz.
Te słowa utkwiły mi w głowie na długo. Próbowałam sobie wyobrazić, jak to jest być takim dzieckiem – zawsze trochę obcym, zawsze trochę mniej kochanym.
Zaczęłam częściej dzwonić do Pawła i Magdy. Zapraszałam ich na obiady, starałam się rozmawiać z Zosią o jej zainteresowaniach. To nie było łatwe – czułam opór w sercu za każdym razem, gdy mówiła do mnie „babciu”. Ale widziałam też jej radość i nadzieję w oczach.
Któregoś dnia Zosia przyniosła mi laurkę: „Dla najlepszej babci na świecie”. Rozpłakałam się wtedy po raz pierwszy od śmierci męża – ale tym razem były to łzy ulgi i wzruszenia.
Nie wiem, czy kiedykolwiek pokocham Zosię tak samo jak Franka. Może to niemożliwe. Ale wiem jedno: rodzina to nie tylko krew i geny. To wybór, który podejmujemy każdego dnia.
Czy potraficie wybaczyć sobie własne słabości? Czy można nauczyć się kochać kogoś obcego jak własne dziecko? Czasem myślę o tym godzinami…