Moja synowa to prawdziwa manipulantka – czy naprawdę muszę patrzeć, jak mój syn staje się jej służącym?

– Bartek, znowu nie wyniosłeś śmieci! – głos Marty przeszył ciszę sobotniego poranka, kiedy weszłam do ich mieszkania bez zapowiedzi. Przez chwilę miałam ochotę się wycofać, ale już mnie zauważyli. Bartek stał przy kuchennym blacie, zgarbiony, z rękami w wodzie pełnej piany.

– Cześć, mamo – rzucił cicho, nie odwracając się nawet w moją stronę. Marta spojrzała na mnie z wyraźną niechęcią.

– Dzień dobry, pani Zofio – powiedziała chłodno. – Bartek zaraz skończy, może wtedy porozmawiacie.

Poczułam, jak narasta we mnie gniew i bezsilność. To nie pierwszy raz widziałam mojego syna w tej roli – domowego służącego. Odkąd się ożenił, coraz rzadziej się uśmiechał. Kiedyś był duszą towarzystwa, teraz wyglądał na zmęczonego i przygaszonego.

Usiadłam w salonie i czekałam. Marta krzątała się po mieszkaniu, wydając polecenia: „Bartek, podaj mi ręcznik”, „Bartek, sprawdź pranie”, „Bartek, zamów zakupy”. On wykonywał wszystko bez słowa sprzeciwu. Próbowałam złapać z nim kontakt wzrokowy, ale unikał mojego spojrzenia.

W końcu usiedliśmy razem przy stole. Marta nalała sobie kawy i zaczęła przeglądać telefon.

– Synku, wszystko w porządku? – zapytałam cicho.

Spojrzał na mnie z wymuszonym uśmiechem.

– Tak, mamo. Wszystko dobrze.

Nie wierzyłam mu. Znałam go lepiej niż ktokolwiek inny. Wiedziałam, że coś jest nie tak.

Kiedy Marta wyszła do łazienki, nachyliłam się do Bartka:

– Bartek, dlaczego pozwalasz jej tak sobą rządzić? Przecież to nie jest normalne…

Zbladł i spuścił wzrok.

– Mamo, proszę cię… Nie zaczynaj. Ona jest po prostu zmęczona po pracy. Ja mam teraz więcej czasu…

– Ale przecież ty też pracujesz! – nie mogłam powstrzymać emocji.

Wróciła Marta. Spojrzała na nas podejrzliwie.

– O czym tak rozmawiacie?

Bartek od razu się wyprostował.

– Mama pytała o moją pracę.

Marta uśmiechnęła się sztucznie.

– Bartek jest bardzo pomocny. Bez niego bym sobie nie poradziła – powiedziała głośno, jakby chciała mnie przekonać do swojej wersji rzeczywistości.

Po powrocie do domu długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: czy to ja przesadzam? Może takie są teraz związki? Ale przecież widziałam wyraźnie – mój syn był cieniem samego siebie.

Następnego dnia zadzwoniłam do mojej przyjaciółki, Haliny.

– Halina, ja już nie wiem, co robić… Bartek robi wszystko w domu, a Marta tylko wydaje polecenia. On nawet nie ma czasu spotkać się ze mną na kawę!

Halina westchnęła:

– Zosiu, a może on po prostu tak chce? Może mu to odpowiada?

– Nie wierzę w to! Zawsze był taki energiczny…

– Może boi się konfliktu? Albo ją kocha i nie chce jej zawieść?

Nie dawało mi to spokoju. Postanowiłam porozmawiać z Bartkiem sam na sam. Zaprosiłam go na obiad do siebie. Przyszedł sam – Marta miała „ważne sprawy”.

Siedzieliśmy przy stole w milczeniu. W końcu zebrałam się na odwagę:

– Bartek… Powiedz mi szczerze: jesteś szczęśliwy?

Zawahał się długo. W końcu odpowiedział:

– Mamo… Ja już sam nie wiem. Czasem mam wrażenie, że wszystko robię źle. Marta ciągle jest niezadowolona… Ale jak próbuję coś powiedzieć, to robi mi wyrzuty, że jej nie wspieram.

Zacisnęłam pięści pod stołem.

– To nie jest normalne! Małżeństwo to partnerstwo!

Bartek spuścił głowę.

– Może masz rację… Ale boję się jej odejść. Boję się być sam…

Przez chwilę miałam ochotę go przytulić jak wtedy, gdy był małym chłopcem i bał się burzy. Ale wiedziałam, że muszę być twarda.

– Synku… Zasługujesz na szczęście. Nie możesz pozwolić, żeby ktoś cię wykorzystywał – powiedziałam stanowczo.

Po tej rozmowie Bartek zaczął coraz częściej do mnie dzwonić. Opowiadał o kłótniach z Martą, o tym, że ona go krytykuje nawet za drobiazgi: źle posprzątany blat, niedokładnie wyprasowana koszula. Z każdym tygodniem widziałam, jak gaśnie w nim nadzieja.

Pewnego dnia zadzwonił do mnie wieczorem:

– Mamo… Nie wytrzymuję już. Chyba muszę odejść od Marty…

Serce mi zamarło. Wiedziałam jednak, że to jedyna droga.

Kilka tygodni później Bartek wyprowadził się do mnie na jakiś czas. Był przygnębiony i zagubiony, ale powoli wracał do siebie. Zaczął spotykać się ze znajomymi, wrócił do swoich pasji.

Marta dzwoniła do niego codziennie, próbując go przekonać do powrotu. Raz nawet przyszła do mnie do domu i zrobiła mi awanturę:

– To przez panią Bartek odszedł! Wtrącała się pani w nasze małżeństwo!

Nie wytrzymałam:

– Może gdyby pani traktowała go z szacunkiem, nie musiałabym nic mówić!

Marta wyszła trzaskając drzwiami.

Dziś Bartek mieszka sam i powoli odbudowuje swoje życie. Czasem pyta mnie: „Mamo, czy dobrze zrobiłem?”

A ja sama zastanawiam się: czy miałam prawo ingerować? Czy matka powinna patrzeć biernie na cierpienie swojego dziecka? Czy może to ja jestem winna rozpadu ich małżeństwa?

Czy Wy też kiedyś stanęliście przed takim wyborem? Czy lepiej milczeć i patrzeć z boku, czy walczyć o szczęście bliskich – nawet ryzykując konflikt?