Między grzmotami i ciszą: Opowieść z nieznanej ulicy
Dziś niebo znów się rozgniewało. Już od kilku nocy demonstruje swój gniew—grzmi, uderza, jakby ktoś z góry zrzucał ogromne kamienie prosto na ziemię. Obudziłem się razem z mamą. Owinęła mnie szybko w koc, przytuliła mocno i zaprowadziła do łazienki. Gdy zaczyna się ten potworny łoskot, zawsze chowamy się tu—w najmniejszym pokoju naszego mieszkania, między wiadrem a starym mopem. Mama mówi, że tu jesteśmy najbezpieczniejsi, bo nie ma okien i ściany są grube. Siedzimy skuleni na zimnych kafelkach, a ja czuję jej drżące ramiona. Udaje, że jest spokojna, ale wiem, że się boi tak samo jak ja.
— Mamo, dlaczego tata nie wraca do domu? — pytam cicho, bo burza zagłusza moje słowa.
Mama milknie na chwilę. Wiem, że nie lubi tego pytania. Ostatnio coraz częściej wraca późno albo wcale. Kiedyś mówił, że musi pracować, ale teraz nawet nie dzwoni.
— Może… może po prostu utknął gdzieś przez tę burzę — odpowiada wymijająco i mocniej mnie przytula.
Cisza między nami jest gęsta jak powietrze przed deszczem. Słyszę tylko jej oddech i szum wody w rurach. Zawsze wtedy wyobrażam sobie, że jesteśmy gdzieś indziej—w domku na wsi, gdzie burze są łagodniejsze, a tata wraca do domu z naręczem kwiatów dla mamy.
Ale to tylko marzenia.
Kiedy burza w końcu cichnie, mama wychodzi pierwsza. Idę za nią ostrożnie, jakbym bał się, że coś jeszcze spadnie z nieba. W kuchni pachnie zimną herbatą i starym chlebem. Mama siada przy stole i patrzy przez okno na mokre ulice.
— Musisz dziś pójść do sklepu po mleko — mówi nagle. — Ja muszę zostać w domu, może tata zadzwoni.
Nie lubię chodzić sam po zakupy, zwłaszcza po tej stronie miasta. Wszystko tu wydaje się obce—ludzie patrzą podejrzliwie, a ulice są pełne dziwnych zakamarków. Ale wiem, że nie mam wyboru.
Wychodzę z klatki schodowej i czuję wilgoć w powietrzu. Każdy krok odbija się echem od mokrego chodnika. Mijam starą panią Zofię z trzeciego piętra; kiwa mi głową, ale jej oczy są smutne. Zawsze była miła, ale odkąd tata przestał wracać do domu, ludzie patrzą na nas inaczej.
Skręcam w nieznaną ulicę. Nigdy tu nie byłem—wszystko wygląda inaczej niż na naszej ulicy: domy są niższe, okna zasłonięte firankami, a na ławkach siedzą ludzie, których nie znam. Czuję się jak intruz.
Nagle słyszę za sobą kroki. Przyspieszam, ale ktoś mnie dogania.
— Hej! — woła chłopak w moim wieku. — Ty jesteś synem tej pani z bloku obok?
Zatrzymuję się niepewnie. Chłopak ma rude włosy i podarte spodnie.
— Tak… A co? — pytam ostrożnie.
— Nic. Po prostu… widziałem cię kiedyś z tatą. Fajny był facet — mówi i nagle jego twarz robi się poważna. — Słyszałem, że już nie mieszka z wami.
Czuję, jak coś ściska mnie w środku. Nie chcę o tym rozmawiać z obcym.
— Muszę iść — rzucam i ruszam szybciej przed siebie.
W sklepie jest tłoczno i duszno. Stoję w kolejce z mlekiem w ręku i czuję na sobie spojrzenia ludzi. Szeptają coś między sobą; wiem, że mówią o nas. O tym, że tata odszedł, a mama coraz częściej płacze nocami.
Wracam tą samą ulicą, ale wydaje mi się jeszcze bardziej obca niż wcześniej. Chłopak już zniknął. Przez chwilę mam ochotę pobiec za nim i zapytać: „Co jeszcze wiesz? Gdzie jest mój tata?” Ale brakuje mi odwagi.
W domu mama siedzi przy stole z głową opartą na rękach. Na stole leży otwarta koperta.
— Przyszedł list — mówi cicho.
Podchodzę bliżej i widzę znajomy charakter pisma taty. Serce bije mi szybciej.
— Co napisał? — pytam drżącym głosem.
Mama długo milczy. W końcu podaje mi kartkę.
„Kochani,
Nie wiem, jak to powiedzieć… Musiałem odejść. Nie potrafię już być tym ojcem i mężem, którego potrzebujecie. Przepraszam za wszystko. Może kiedyś znajdę odwagę wrócić albo przynajmniej wyjaśnić wam wszystko twarzą w twarz.
Tata”
Patrzę na mamę; jej oczy są czerwone od płaczu.
— On już nie wróci? — pytam szeptem.
Mama tylko kręci głową i przytula mnie mocno.
Tego wieczoru długo leżę w łóżku i słucham deszczu uderzającego o parapet. Myślę o tacie, o tej nieznanej ulicy i chłopaku z rudymi włosami. Myślę o tym, jak bardzo chciałbym być gdzie indziej—gdzie burze są cichsze, a rodziny całe.
Ale przecież nie mogę uciec od siebie ani od tego miasta.
Czasem zastanawiam się: czy gdybym był odważniejszy, gdybym zapytał tego chłopaka o wszystko, coś by się zmieniło? Czy można naprawić to, co pękło podczas jednej burzy?
Może każdy z nas nosi w sobie swoją własną burzę i musi nauczyć się żyć między grzmotami a ciszą.