Czy miałam prawo powiedzieć teściowej, co naprawdę czuję? Moja walka o szacunek w rodzinie
– Naprawdę zamierzasz to zjeść? – głos teściowej przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy blacie, trzymając w ręku kromkę chleba z masłem orzechowym. Mój brzuch był już wyraźnie zaokrąglony, a ja czułam się jak dziecko przyłapane na czymś zakazanym.
– Tak, mam ochotę – odpowiedziałam cicho, próbując się nie tłumaczyć. Ale ona już przewracała oczami.
– W twoim stanie powinnaś bardziej uważać. Kiedy ja byłam w ciąży z Pawłem, jadłam tylko gotowane warzywa i chude mięso. Może dlatego mój syn jest taki zdrowy – dodała z uśmiechem, który miał być serdeczny, ale był tylko kpiący.
To był kolejny dzień z rzędu, kiedy słyszałam podobne uwagi. Od kiedy tylko dowiedziała się o ciąży, teściowa – pani Grażyna – pojawiała się u nas niemal codziennie. Najpierw z zupą jarzynową, potem z poradami, a na końcu z krytyką wszystkiego, co robiłam. Paweł, mój mąż, próbował ją uciszać, ale ona zawsze znajdowała sposób, by powiedzieć swoje.
Pamiętam pierwszy raz, kiedy naprawdę mnie zabolało. Było to kilka tygodni wcześniej, gdy wróciłam od lekarza i opowiedziałam o wynikach badań.
– Hemoglobina trochę niska – powiedziałam wtedy do Pawła.
– No widzisz! – wtrąciła się Grażyna. – Mówiłam ci, żebyś nie piła tej kawy! Ale kto by mnie słuchał…
Czułam się wtedy jak uczennica, która nie odrobiła zadania domowego. Z każdym dniem było tylko gorzej. Komentarze o moim wyglądzie („Wyglądasz blado, powinnaś się bardziej malować”), o domu („U ciebie zawsze taki bałagan, jak ty sobie poradzisz z dzieckiem?”), o mojej rodzinie („Twoja mama była za miękka dla ciebie, dlatego jesteś taka niezaradna”).
Wszystko to zbierało się we mnie jak ciężki kamień. Próbowałam rozmawiać z Pawłem.
– Kochanie, ona mnie rani – powiedziałam pewnego wieczoru, kiedy leżeliśmy razem na kanapie.
– Wiem… Ale ona już taka jest. Nie przejmuj się – odpowiedział zmęczonym głosem.
Ale ja się przejmowałam. Każda jej wizyta sprawiała, że czułam się coraz mniej pewna siebie jako przyszła mama. Zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Chowałam się w sypialni pod pretekstem zmęczenia. Nawet moja mama zauważyła zmianę.
– Coś ty taka przygaszona? – zapytała przez telefon.
Nie chciałam jej martwić. Udawałam, że wszystko jest w porządku.
Aż do tamtego dnia.
Była sobota. Paweł wyszedł na zakupy, a ja zostałam sama z Grażyną. Siedziałyśmy naprzeciwko siebie przy stole. Ona patrzyła na mnie z wyższością.
– Wiesz, Paulina – zaczęła powoli – czasem się zastanawiam, czy ty naprawdę jesteś gotowa na dziecko. W twoim wieku powinnaś już mieć wszystko poukładane.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Przez chwilę miałam ochotę po prostu wyjść z domu i nigdy nie wrócić. Ale zamiast tego spojrzałam jej prosto w oczy.
– Pani Grażyno… Proszę przestać mnie oceniać. Jestem dorosłą kobietą i wiem, co robię. Bardzo proszę o szacunek.
Zamilkła na chwilę, jakby nie wierzyła własnym uszom.
– Co ty sobie wyobrażasz? Ja tylko chcę ci pomóc! – podniosła głos.
– To nie jest pomoc. To jest krytyka i sprawia mi pani ból – odpowiedziałam drżącym głosem.
W tym momencie do domu wszedł Paweł. Zobaczył nas i od razu poczuł napięcie.
– Co się dzieje? – zapytał ostrożnie.
Grażyna spojrzała na niego z wyrzutem.
– Twoja żona nie chce słuchać rad! Nie wiem, jak sobie poradzicie bez mojej pomocy!
Paweł spojrzał na mnie pytająco. Widziałam w jego oczach niepewność i strach przed konfliktem.
– Mamo… Może rzeczywiście czasem przesadzasz – powiedział cicho.
Grażyna zerwała się od stołu i zaczęła zbierać swoje rzeczy.
– No pięknie! Teraz jestem ta zła! – rzuciła przez ramię i wyszła trzaskając drzwiami.
Zostałam sama z Pawłem. Przez chwilę milczeliśmy.
– Przepraszam… – powiedział w końcu. – Nie wiedziałem, że aż tak cię to boli.
Przytulił mnie mocno. Płakałam długo i cicho, czując ulgę i strach jednocześnie. Wiedziałam, że teraz już nic nie będzie takie samo. Bałam się reakcji Grażyny, bałam się o przyszłość naszej rodziny. Ale po raz pierwszy od dawna poczułam się silna.
Następne dni były trudne. Grażyna nie dzwoniła, nie przychodziła. Paweł próbował do niej pisać, ale odpowiadała chłodno i zdawkowo. Czułam wyrzuty sumienia – czy miałam prawo ją zranić? Czy powinnam była milczeć dla świętego spokoju?
Ale potem spojrzałam na siebie w lustrze i zobaczyłam kobietę, która walczy o siebie i swoje dziecko. Która nie pozwala już nikomu siebie poniżać.
Czy postawiłam granicę za późno? Czy można być dobrą synową i jednocześnie bronić własnej godności? Może każda z nas musi kiedyś wybrać: święty spokój czy szacunek do samej siebie?