Mój mąż wiedział, przez co przechodzę. A jednak sprowadził do naszego domu swoje dzieci z pierwszego małżeństwa.

— Nie możesz tak po prostu ich tu przywieźć, Michał! — krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stałam w kuchni, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. Michał patrzył na mnie z tym swoim spokojem, który zawsze mnie irytował, gdy świat walił mi się na głowę.

— To są moje dzieci, Aniu. Nie miałem wyboru — odpowiedział cicho, unikając mojego wzroku.

Wiedział, przez co przechodzę. Wiedział, jak bardzo boję się zmian, jak trudno mi zaakceptować cokolwiek nowego w moim uporządkowanym świecie. A jednak sprowadził do naszego mieszkania dwójkę dzieci z pierwszego małżeństwa — Zosię i Kacpra. Bez ostrzeżenia. Bez rozmowy. Po prostu pewnego dnia wróciłam z pracy i zobaczyłam ich rzeczy w przedpokoju.

Zosia miała dwanaście lat, Kacper dziesięć. Oboje patrzyli na mnie nieufnie, jakby czekali na mój pierwszy błąd. Ich matka, podobno, wyjechała za granicę „na chwilę” i nie mogła ich zabrać ze sobą. Michał nie chciał mówić o szczegółach. Zresztą on nigdy nie chciał mówić o swojej przeszłości.

— Dlaczego się rozwiodłeś? — zapytałam go kiedyś, jeszcze zanim się pobraliśmy.

— To nie jest ważne — odpowiedział wtedy krótko i zmienił temat.

Nie drążyłam. Wydawało mi się, że jeśli nie chce mówić, to nie powinnam naciskać. Ale teraz ta tajemnica zaczęła mnie dusić.

Pierwsze dni były koszmarem. Dzieci były ciche, zamknięte w sobie. Ja chodziłam na palcach, próbując nie przeszkadzać im w ich świecie. Michał pracował długo, wracał późno. Wszystko spadło na mnie: zakupy, obiady, odrabianie lekcji z Kacprem, rozmowy z nauczycielami Zosi.

Pewnego wieczoru usłyszałam przez drzwi ich szeptane rozmowy:

— Myślisz, że ona nas polubi? — zapytał Kacper.

— Nie wiem. Wygląda na smutną — odpowiedziała Zosia.

Zrobiło mi się przykro. Przecież ja też byłam zagubiona. Chciałam im pomóc, ale nie wiedziałam jak.

Michał coraz częściej unikał domu. Zaczął nocować w pracy pod pretekstem „ważnych projektów”. Zostawiał mnie samą z dziećmi, których nie znałam i które nie znały mnie. Czułam się jak intruz we własnym domu.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie mama:

— Aniu, ty naprawdę chcesz tak żyć? Przecież on cię zostawił samą z tym wszystkim! — Jej głos był pełen troski i złości jednocześnie.

— Mamo, to nie takie proste… — próbowałam tłumaczyć.

— On cię nie szanuje! — przerwała mi stanowczo.

Zaczęłam się zastanawiać, czy mama nie ma racji. Michał nigdy nie mówił o swojej byłej żonie. Nigdy nie opowiadał o dzieciach. Nawet ich zdjęcia pojawiły się u nas dopiero wtedy, gdy zamieszkali z nami.

Któregoś wieczoru usiadłam z Zosią przy stole. Próbowałam nawiązać rozmowę:

— Lubisz czytać książki?

Zosia wzruszyła ramionami.

— Trochę… Ale wolę rysować.

— Chciałabyś pokazać mi swoje rysunki?

Spojrzała na mnie podejrzliwie, ale po chwili przyniosła szkicownik. Przeglądałyśmy razem jej prace — pełne smutku portrety ludzi bez twarzy. Poczułam ścisk w gardle.

— To twoja mama? — zapytałam cicho przy jednym z rysunków.

Zosia skinęła głową i odwróciła wzrok.

Wiedziałam już wtedy, że nie jestem jedyną osobą w tym domu, która czuje się zagubiona i opuszczona.

Kacper miał problemy w szkole. Dzwoniła do mnie wychowawczyni:

— Pani Anno, Kacper jest bardzo zamknięty w sobie. Nie rozmawia z dziećmi, nie chce brać udziału w zajęciach…

Nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć. Sama czułam się bezradna.

Wieczorami płakałam w łazience, żeby dzieci nie słyszały. Michał coraz rzadziej odbierał telefon. Gdy wracał do domu, był zmęczony i rozdrażniony.

— Musisz mi pomóc! — wybuchłam któregoś wieczoru. — Nie mogę być sama z tym wszystkim!

— Przesadzasz — odpowiedział chłodno. — To tylko dzieci.

— To nie są „tylko dzieci”! To twoje dzieci! I ja też tu jestem!

Nie odpowiedział. Wyszedł z kuchni i trzasnął drzwiami do sypialni.

Zaczęłam szukać wsparcia u przyjaciółek. Kasia powiedziała mi coś ważnego:

— Anka, ty musisz postawić granice. On nie może cię tak traktować.

Ale jak postawić granice komuś, kogo kochasz? Komu zaufałaś?

Któregoś dnia Zosia przyszła do mnie sama:

— Ciociu Aniu… — powiedziała niepewnie (nie umiała jeszcze mówić do mnie „mamo”). — Czy mogę ci coś powiedzieć?

— Oczywiście — odpowiedziałam łagodnie.

— Tata płakał wczoraj wieczorem w samochodzie… Myślałam, że go nie widzę… Ale widziałam…

Poczułam ukłucie współczucia i gniewu jednocześnie. Dlaczego on ze mną o tym nie rozmawia? Dlaczego wszystko musi być tajemnicą?

Wieczorem usiadłam obok Michała na kanapie.

— Michał… Musimy porozmawiać. Ja już dłużej tak nie mogę…

Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

— Przepraszam… Ja po prostu nie wiem, jak to wszystko ogarnąć… Boję się…

Pierwszy raz od miesięcy zobaczyłam w nim człowieka zagubionego tak samo jak ja.

— Ale dlaczego nigdy mi nic nie powiedziałeś? Dlaczego nic o niej nie wiem? O was?

Milczał długo.

— Bo boję się twojej reakcji… Boję się, że odejdziesz…

Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy.

Wtedy podjęliśmy decyzję: pójdziemy razem na terapię rodzinną. Nie było łatwo — musieliśmy nauczyć się mówić o swoich uczuciach, słuchać siebie nawzajem i akceptować to, co trudne.

Dzieci powoli zaczęły się otwierać. Zosia zapisała się do kółka plastycznego; Kacper zaczął grać w piłkę nożną z kolegami z klasy. Ja nauczyłam się prosić o pomoc i mówić głośno o swoich potrzebach.

Ale czasem nadal budzę się w nocy z lękiem: czy to wszystko ma sens? Czy potrafię być dla nich dobrą macochą? Czy Michał kiedyś naprawdę mi zaufa?

Może każda rodzina patchworkowa to trochę pole minowe? Może najważniejsze to nie bać się rozmawiać o tym, co boli?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?