Prawdziwy mężczyzna – historia Kasi i Heńka
– Kasia, ile jeszcze będziesz się z nim spotykać bez żadnych konkretów? – głos mojej mamy rozbrzmiewał w kuchni ostrzej niż zwykle, a ja czułam, jak ściska mi się gardło. Stałam przy oknie, patrząc na złote liście wirujące na wietrze, i próbowałam zebrać myśli. – Mamo, przecież jest nam dobrze… – odpowiedziałam cicho, choć sama nie byłam tego już taka pewna.
Heniek i ja byliśmy razem od dwóch lat. Poznaliśmy się na imprezie u wspólnych znajomych – on wtedy żartował, że nie wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia, ale kiedy spojrzał mi w oczy, coś się zmieniło. Przynajmniej tak mówił. Przez pierwsze miesiące wszystko było jak w bajce: wspólne spacery po Plantach, śmiech do późna w nocy, plany na przyszłość, które snuliśmy przy tanim winie. Ale z czasem coś zaczęło się psuć. Może to ja zaczęłam się zmieniać? A może to świat wokół nas zaczął wymagać więcej niż byliśmy gotowi dać?
Mama coraz częściej pytała o ślub. – Kasia, masz już dwadzieścia osiem lat! – powtarzała z uporem. – Czas leci, a ty wciąż bez żadnej stabilizacji. Heniek to dobry chłopak, ale czy on naprawdę chce z tobą być na poważnie? – Jej słowa bolały mnie bardziej niż chciałam przyznać. Sama zaczęłam się zastanawiać: czy naprawdę marnuję czas? Czy on mnie kocha tak bardzo, jak mówi?
Heniek zawsze powtarzał: – Po co się spieszyć? Przecież jest nam dobrze tak, jak jest. Ślub niczego nie zmieni. Ale ja czułam, że coś się zmienia. Coraz częściej łapałam się na tym, że patrzę na koleżanki z pracy, które wracają do domu do mężów i dzieci. Zazdrościłam im tej pewności, tego poczucia przynależności. A potem wracałam do naszego wynajmowanego mieszkania na Prądniku i widziałam Heńka rozwalonego na kanapie z piwem w ręku. – Kochanie, zamówimy pizzę? – pytał z uśmiechem. Czasem miałam ochotę krzyczeć.
Pewnego wieczoru wróciłam do domu później niż zwykle. Było już ciemno, a w powietrzu czuć było zapach mokrych liści i dymu z kominów. Heniek siedział przy komputerze, grał w jakąś strzelankę ze znajomymi. – Hej, już jesteś? – rzucił przez ramię. – Tak… – odpowiedziałam i poczułam łzy napływające do oczu. Chciałam mu powiedzieć o tym, jak bardzo czuję się zagubiona, jak bardzo potrzebuję od niego czegoś więcej niż tylko wspólnych wieczorów przed telewizorem. Ale nie umiałam.
Następnego dnia mama zadzwoniła znowu. – Kasia, musisz z nim porozmawiać. Albo bierzecie ślub, albo kończysz tę farsę. Nie możesz żyć w zawieszeniu! – Jej słowa dźwięczały mi w głowie przez cały dzień.
Wieczorem zebrałam się na odwagę.
– Heniek… musimy pogadać.
Spojrzał na mnie z lekkim niepokojem.
– Co się stało?
– Chciałabym wiedzieć… co dalej z nami? Czy myślisz o ślubie? O rodzinie?
Westchnął ciężko.
– Kasia… przecież mówiłem ci już sto razy. Nie chcę się spieszyć. Po co nam papier? Przecież cię kocham.
– Ale ja chcę czegoś więcej! Chcę wiedzieć, że mogę na ciebie liczyć! Że jesteśmy rodziną!
Heniek wzruszył ramionami.
– Przecież jesteśmy rodziną…
Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg.
Kolejne tygodnie były coraz trudniejsze. Mama nie dawała mi spokoju, Heniek zamykał się w sobie coraz bardziej. Zaczęliśmy się kłócić o drobiazgi: o niepozmywane naczynia, o to, że nie odbiera telefonu, kiedy dzwonię z pracy. Pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam go siedzącego na kanapie z jakąś dziewczyną. Okazało się, że to koleżanka ze studiów, przyszła po notatki. Ale we mnie coś pękło.
– Wiesz co? Może rzeczywiście marnuję czas…
Heniek spojrzał na mnie zdziwiony.
– O co ci chodzi?
– O to, że ja chcę czegoś więcej! Chcę być dla kogoś najważniejsza! Chcę mieć dom, rodzinę…
– To sobie znajdź kogoś innego! – krzyknął nagle.
Zamilkliśmy oboje.
Przez kilka dni prawie ze sobą nie rozmawialiśmy. Mama przyjechała do mnie niespodziewanie w sobotę rano.
– Kasia… nie możesz tak żyć. Musisz podjąć decyzję.
Patrzyłam na nią i czułam tylko pustkę.
W niedzielę spakowałam kilka rzeczy i pojechałam do rodziców. Heniek nawet nie próbował mnie zatrzymać.
Minęły dwa miesiące. Czasem widuję go przypadkiem na mieście – wygląda na zmęczonego, trochę schudł. Ja też nie jestem szczęśliwa. Mama codziennie powtarza mi, że dobrze zrobiłam, ale ja wciąż nie wiem, czy to była właściwa decyzja.
Czym właściwie jest prawdziwy mężczyzna? Czy to ktoś, kto bierze odpowiedzialność za drugą osobę? Czy może ktoś, kto potrafi powiedzieć „kocham” bez obietnic? A może prawdziwa miłość to umiejętność odejścia wtedy, kiedy druga osoba nie chce tego samego?
Czasem zastanawiam się: czy lepiej być samemu niż z kimś, kto nie potrafi dać nam tego, czego naprawdę pragniemy? Czy szczęście to wybór czy przypadek? Może nigdy nie znajdę odpowiedzi…