Nie dam już rady: Co zrobić, gdy opieka nad ojcem mnie przerasta?
— Znowu nie podałaś mi leków na czas! — krzyknął ojciec, patrząc na mnie z wyrzutem spod siwych brwi. Stałam w kuchni z kubkiem zimnej już kawy, próbując zebrać myśli po kolejnej nieprzespanej nocy. W głowie miałam mętlik: czy to już czas, żeby przyznać się do porażki? Czy naprawdę nie dam rady?
Mam na imię Marta. Mam 37 lat i jestem najmłodszą z trójki rodzeństwa. Mój ojciec, Stanisław, miał nas późno — ja przyszłam na świat, gdy miał już 50 lat. Przez całe życie był silny, zaradny, zawsze powtarzał, że „rodzina to podstawa”. Mama odeszła nagle pięć lat temu. Od tamtej pory tata coraz bardziej gasł. Najpierw zapominał o drobiazgach, potem o ważnych sprawach. Diagnoza: otępienie starcze. Lekarz powiedział jasno: „Potrzebuje stałej opieki”.
Na początku myślałam, że dam radę. Przecież to mój ojciec! Przeprowadziłam się do niego, zostawiając swoje mieszkanie w Warszawie i pracę w agencji reklamowej. Moje rodzeństwo — Anka i Tomek — mieszka w innych miastach. Anka ma własną rodzinę i dwójkę dzieci, Tomek prowadzi firmę transportową pod Poznaniem. Oboje obiecali pomagać, ale na obietnicach się skończyło.
Pierwsze tygodnie były trudne, ale dawałam radę. Tata miał lepsze i gorsze dni. Czasem rozpoznawał mnie bez problemu, innym razem pytał, kim jestem i dlaczego „ta obca kobieta” robi mu śniadanie. Najgorsze były noce — błąkał się po domu, szukał mamy, płakał. Ja płakałam razem z nim, ale po cichu, żeby nie widział.
Pewnego dnia zadzwoniła Anka:
— Marta, musisz się nim zająć. Ja naprawdę nie mogę — dzieci, praca…
— Ale ja też mam życie! — wybuchłam. — Nie mogę być tu sama!
— Przesadzasz. Przecież tata zawsze był dla nas dobry. To tylko chwilowe.
Chwilowe? Minęły miesiące, a ja czułam się coraz bardziej jak cień samej siebie. Każdy dzień wyglądał tak samo: pobudka o szóstej, podanie leków, śniadanie, sprzątanie po tacie (coraz częściej nie zdążał do łazienki), pranie pościeli, gotowanie obiadu, pilnowanie, żeby nie wyszedł z domu bez kurtki…
Czasem przychodziła sąsiadka pani Zosia:
— Dziecko, ty tak schudłaś… Może ktoś ci pomoże?
Uśmiechałam się blado:
— Rodzeństwo ma swoje sprawy.
W końcu zadzwoniłam do Tomka:
— Tomek, ja już nie daję rady. Musimy coś wymyślić.
— Marta, przecież to tylko starość. Przestań dramatyzować.
— Nie dramatyzuję! On mnie nie poznaje! Nie śpię po nocach!
— Może zatrudnij opiekunkę?
Opiekunka? Za co? Moje oszczędności topniały w oczach. Z pracy musiałam zrezygnować — tata nie mógł zostać sam nawet na godzinę.
Pewnego wieczoru tata przewrócił się w łazience. Znalazłam go leżącego na zimnych kafelkach. Dzwoniłam po pogotowie z trzęsącymi się rękami. Lekarz spojrzał na mnie współczująco:
— Proszę pani, on wymaga całodobowej opieki. To ponad siły jednej osoby.
Po tej nocy zaczęłam szukać informacji o domach opieki. Wstydziłam się tej myśli — przecież obiecałam mamie na jej pogrzebie, że zaopiekuję się tatą do końca. Ale ile można wytrzymać?
Zadzwoniłam do Anki:
— Musimy podjąć decyzję. Ja już nie mogę.
— Marta… Dom opieki? Przecież to jakbyśmy go oddały do więzienia!
— A co mam zrobić? Chcesz się zamienić?
Cisza w słuchawce.
Tomek przyjechał w weekend. Zobaczył tatę siedzącego w piżamie przy stole, patrzącego w okno pustym wzrokiem.
— Nie poznaje mnie — powiedział cicho.
— Widzisz teraz? — zapytałam ze łzami w oczach.
Usiedliśmy razem przy stole. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam ulgę — ktoś wreszcie zobaczył mój świat.
Zaczęliśmy rozmawiać o domach opieki. Tomek był sceptyczny:
— Ludzie gadają różne rzeczy… Że tam źle traktują…
— Ale ja już nie mam siły! — krzyknęłam. — Chcesz patrzeć, jak umieram razem z nim?
W końcu znaleźliśmy prywatny dom opieki pod Warszawą. Drogi jak diabli, ale czysty i z dobrą opinią. Pojechaliśmy tam razem z tatą. Siedziałam obok niego w samochodzie i płakałam całą drogę.
Oddanie go tam było najtrudniejszą decyzją mojego życia. Tata patrzył na mnie zdezorientowany:
— Kiedy wrócimy do domu?
Nie umiałam odpowiedzieć.
Pierwsze tygodnie były koszmarne — wyrzuty sumienia nie dawały mi spać. Anka przestała się odzywać („Jak mogłaś?”), Tomek wrócił do siebie („Musimy żyć dalej”). Ja jeździłam do taty co tydzień. Z czasem widziałam, że jest spokojniejszy — pielęgniarki znały go po imieniu, miał kolegów do gry w warcaby.
Dziś wiem jedno: nikt nie przygotował mnie na tę samotność i poczucie winy. Nikt nie mówi o tym głośno — o tym, jak opiekunowie tracą siebie kawałek po kawałku.
Czy zrobiłam dobrze? Czy można być dobrą córką i jednocześnie ratować siebie? A może powinnam była walczyć dłużej? Co wy byście zrobili na moim miejscu?