„Mąż mojej córki myślał, że poszczęściło mu się w życiu, ponieważ mamy własny biznes”: Nie spodziewał się jednak, że będzie musiał pracować

– Naprawdę myślisz, że wszystko ci się należy? – powiedziałam przez zaciśnięte zęby, patrząc na Adama, który siedział przy naszym kuchennym stole z kubkiem kawy w ręku i wzrokiem wbitym w telefon.

Nie odpowiedział od razu. Przewinął coś na ekranie, westchnął ciężko i dopiero wtedy podniósł na mnie wzrok. – Przecież mówiła pani, że rodzina powinna sobie pomagać – rzucił z lekkim uśmiechem, który miał być żartem, ale zabrzmiał jak kpina.

Wtedy poczułam, jak narasta we mnie gniew. To nie był pierwszy raz, kiedy Adam dawał mi do zrozumienia, że oczekuje od nas – ode mnie i mojego męża Marka – czegoś więcej niż tylko rodzinnej serdeczności. Od kiedy ożenił się z naszą Alicją, zachowywał się tak, jakby nasz sklep internetowy był jego wygraną na loterii.

A przecież wszystko zaczęło się tak niewinnie. Alicja poznała Adama na studiach w Warszawie. Był miły, elokwentny, miał poczucie humoru. Kiedy przyprowadziła go do domu po raz pierwszy, Marek od razu go polubił. Ja też nie miałam zastrzeżeń – wydawał się odpowiedzialny i ambitny. Ale już wtedy coś mnie tknęło: Adam bardzo szybko zaczął wypytywać o nasz biznes.

– To wy prowadzicie ten sklep z ubraniami? – dopytywał podczas obiadu. – Słyszałem, że teraz to złoty interes.

Wtedy jeszcze nie zwróciłam na to uwagi. Byłam dumna z tego, co osiągnęliśmy z Markiem. Zaczynaliśmy od zera – ja szyłam ubrania w naszej małej kuchni, Marek zajmował się stroną internetową. Przez lata ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Dopiero pandemia sprawiła, że ludzie zaczęli kupować online jak szaleni. Nasz sklep rozwinął się błyskawicznie. Zatrudniliśmy dwie dziewczyny do pakowania zamówień i księgową.

Po ślubie Alicja i Adam zamieszkali u nas. Tłumaczyli to tymczasowością – „dopóki nie znajdziemy czegoś swojego”. Ale mijały miesiące, a oni nie szukali mieszkania. Alicja pracowała zdalnie jako graficzka, Adam… no właśnie. Adam najpierw szukał pracy w zawodzie, potem mówił, że „rynek jest trudny”, potem „może by spróbować czegoś własnego”.

Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej i zobaczyłam Adama siedzącego przed komputerem w naszym biurze.

– Co robisz? – zapytałam.

– Przeglądam wasze zamówienia – odpowiedział bez skrępowania. – Myślę, że można by tu zoptymalizować kilka rzeczy.

Zamurowało mnie. Nie pytał o zgodę, nie prosił o pomoc – po prostu wszedł w nasz świat jak do siebie.

Wieczorem powiedziałam o tym Markowi.

– Może chce pomóc? – próbował łagodzić sytuację mój mąż.

Ale ja czułam pod skórą, że Adam nie chce pomagać – on chce korzystać.

Z czasem zaczęły się drobne konflikty. Adam coraz częściej sugerował, że powinniśmy „inwestować” w nowe produkty, „rozszerzać asortyment”, a najlepiej „oddać mu część firmy”, bo „przecież jest rodziną”.

Alicja stawała po jego stronie. – Mamo, Adam ma rację! Wy już jesteście zmęczeni tym wszystkim. On mógłby przejąć część obowiązków.

Ale kiedy zaproponowałam Adamowi konkretne zadania – obsługę klientów, pakowanie paczek, nawet prowadzenie social mediów – nagle okazywało się, że „to nie dla niego”, „on ma większe ambicje”.

Pewnego wieczoru usiedliśmy wszyscy przy stole. Marek próbował rozładować napięcie żartami, Alicja była spięta, Adam patrzył na mnie wyzywająco.

– Chciałem zaproponować coś poważnego – zaczął Adam. – Skoro jestem już częścią rodziny i znam się na marketingu internetowym, może moglibyście przekazać mi część udziałów? Mógłbym rozwinąć firmę na nowe rynki.

Zamarłam. Spojrzałam na Marka – był blady jak ściana.

– Adamie – powiedziałam spokojnie – zanim zaczniemy dzielić firmę, musisz pokazać, że potrafisz pracować tak ciężko jak my przez te wszystkie lata.

Adam parsknął śmiechem.

– Przecież to tylko sklep internetowy! Co tu jest trudnego?

Wtedy puściły mi nerwy.

– Skoro to takie proste, to czemu sam nie założysz własnego sklepu? Czemu czekasz aż ktoś ci coś da?

Alicja wybiegła z płaczem do swojego pokoju. Marek milczał. Adam patrzył na mnie z nienawiścią.

Od tego dnia atmosfera w domu była nie do zniesienia. Alicja przestała ze mną rozmawiać. Adam zamykał się w pokoju i udawał, że pracuje nad „strategią rozwoju”.

Po kilku tygodniach Marek zachorował na serce. Lekarz powiedział jasno: stres go wykończy. Musiałam podjąć decyzję.

Pewnego popołudnia zaprosiłam Alicję na spacer.

– Córeczko – zaczęłam łagodnie – kocham cię nad życie. Ale nie mogę pozwolić, żeby ktoś niszczył to, co budowaliśmy przez lata ciężką pracą.

Alicja płakała długo. W końcu przyznała: – Mamo… Adam myślał, że będzie łatwo. Że skoro macie pieniądze i firmę… Ja też chciałam wierzyć, że wszystko się ułoży.

Po tej rozmowie Alicja zaczęła szukać mieszkania. Adam był wściekły – oskarżał mnie o „zazdrość”, o to, że „nie chcę dzielić się sukcesem”. W końcu wyprowadzili się do wynajmowanego mieszkania na obrzeżach miasta.

Minęły miesiące. Alicja coraz rzadziej dzwoniła. Słyszałam od znajomych, że Adam nie może znaleźć pracy i coraz częściej wyżywa się na niej za swoje niepowodzenia.

Czasem budzę się w nocy i zastanawiam: czy powinnam była być bardziej wyrozumiała? Czy może to ja zawiodłam jako matka?

Ale potem patrzę na Marka śpiącego spokojnie obok mnie i wiem jedno: rodzina to nie jest miejsce na pasożytnictwo i wygodnictwo. Każdy musi dać coś od siebie.

Czy można kochać dziecko i jednocześnie postawić granice? Czy zawsze musimy wybierać między sercem a rozsądkiem?

Ciekawa jestem Waszych historii… Jak Wy radzicie sobie z podobnymi sytuacjami?