Cień nad rodziną Nowakowskich: Historia żalu, winy i pojednania
– Jak to nie możecie? To przecież wasza matka. Płakaliście przy jej łóżku, a teraz nie chcecie pochować? – głos Iriny przeszył ciszę dyżurki jak nóż. Stałam przy biurku, ściskając w dłoni długopis, który nagle wydał się cięższy niż zwykle. Spojrzałam na nią, próbując ukryć drżenie rąk. Irina była moją przyjaciółką, ale teraz patrzyła na mnie z wyrzutem, jakby to ja byłam winna całemu temu zamieszaniu.
Wstałam powoli, czując jak kolana uginają się pode mną. W lustrze na drzwiach szafy zobaczyłam swoje odbicie – zmęczone oczy, kosmyk włosów wymykający się spod pielęgniarskiego czepeczka. Poprawiłam go odruchowo, jakbym mogła w ten sposób uporządkować chaos w głowie.
– Kingo Ewarystowo, pacjentka z czwartej sali powiedziała, że Nowakowska zmarła – dodała Irina ciszej, jakby nagle zrozumiała, że przekroczyła granicę.
To był moment, w którym wszystko się zaczęło. Moja matka, Maria Nowakowska, odeszła tej nocy. Byłam przy niej do końca – trzymałam ją za rękę, czułam jej ostatni oddech. Płakałam wtedy jak dziecko, choć przecież powinnam być silna. Przecież jestem pielęgniarką, widziałam śmierć setki razy. Ale śmierć własnej matki to coś innego. To jakby ktoś wyrwał ci kawałek serca i zostawił pustkę.
Nie minęła godzina, a już zaczęły się telefony. Najpierw mój brat – Paweł. Zawsze był tym silniejszym, tym, który podejmował decyzje. Ale teraz jego głos drżał.
– Kinga… ja nie mogę… Nie dam rady przyjechać. Praca… dzieci… Wiesz, jak jest.
– Paweł, to nasza mama! – krzyknęłam przez łzy. – Musimy ją pochować. Musimy być razem.
– Zrób to za mnie. Proszę.
Rozłączył się. Potem była siostra – Aneta. Mieszkała w Gdańsku, od lat nie utrzymywałyśmy bliskiego kontaktu.
– Kinga, ja nie wiem… Nie wiem, czy powinnam przyjeżdżać. Mama… Wiesz przecież…
Wiedziałam. Wiedziałam aż za dobrze. Mama nigdy nie była łatwa. Potrafiła zranić słowem bardziej niż inni czynem. Aneta wyjechała właśnie przez nią – przez te wszystkie kłótnie, pretensje i żale.
Zostałam sama z decyzją. Sama z ciałem matki w szpitalnej kostnicy i papierami do podpisania. Sama z pytaniem: czy można pochować kogoś, kto przez całe życie ranił cię bardziej niż kochał?
Wieczorem przyszła Irina z butelką wina.
– Przepraszam za dzisiaj – powiedziała cicho. – Nie powinnam była tak na ciebie naskakiwać.
Usiadłyśmy na kanapie w moim małym mieszkaniu na Pradze. Wino smakowało gorzko.
– Nie wiem, co robić – wyznałam po chwili ciszy. – Czuję się winna. Ale też… wściekła. Mama nigdy nie była dla mnie dobra. Zawsze byłam tą gorszą córką.
Irina pokiwała głową.
– Ale płakałaś przy niej.
– Bo mimo wszystko ją kochałam – wyszeptałam.
Następnego dnia musiałam podjąć decyzję o pogrzebie. Zadzwoniłam do zakładu pogrzebowego, zamówiłam najskromniejszą trumnę. Czułam się jak automat – podpisywałam dokumenty, odpowiadałam na pytania urzędniczki:
– Czy rodzina będzie obecna?
– Nie wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
W pracy wszyscy patrzyli na mnie z mieszaniną współczucia i niezrozumienia. Plotki rozchodziły się szybko – „Nowakowska nie chce pochować własnej matki”. Czułam ich wzrok na plecach nawet wtedy, gdy szłam korytarzem do sali pacjentów.
Wieczorem zadzwoniła Aneta.
– Kinga… Może jednak powinnam przyjechać? Może powinniśmy być razem?
– Chciałabym – odpowiedziałam szczerze. – Ale nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć, że zostawiłaś mnie samą z mamą na tyle lat.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Przepraszam – wyszeptała w końcu Aneta. – Bałam się jej tak samo jak ty.
Wtedy po raz pierwszy poczułam ulgę. Może nie jestem jedyna w swoim bólu?
Pogrzeb był skromny. Przyszło kilka sąsiadek z bloku mamy i dwie koleżanki z pracy. Paweł przysłał kwiaty i kartkę: „Przepraszam”. Aneta przyjechała w ostatniej chwili – stałyśmy obok siebie nad grobem matki i płakałyśmy razem pierwszy raz od lat.
Po wszystkim usiadłyśmy na ławce przed cmentarzem.
– Myślisz, że mama nas kochała? – zapytała Aneta cicho.
Patrzyłam na nagrobek i nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
– Może kochała tak, jak potrafiła – powiedziałam w końcu. – A może po prostu nie umiała inaczej?
Dziś wracam do pustego mieszkania i myślę o tym wszystkim, co się wydarzyło przez ostatnie dni. Czy można wybaczyć rodzicom ich błędy? Czy można pogodzić się z przeszłością i ruszyć dalej? Może każdy z nas nosi w sobie cień żalu i winy… Ale czy to znaczy, że jesteśmy gorsi? A może właśnie to czyni nas ludźmi?