„Odmówiłam opieki nad wnuczką – teraz cała rodzina mnie potępia. Czy naprawdę jestem taka zła matka i babcia?”
– Mamo, musisz mi pomóc! – głos Kasi drżał, a w oczach miała łzy. Stała w moim przedpokoju, ściskając w ramionach małą Zosię, która właśnie zaczęła płakać. – Nie mam nikogo innego. Piotr wyjechał na delegację, a ja muszę wrócić do pracy. Proszę cię, tylko na dwa tygodnie.
Patrzyłam na nią i czułam, jak serce mi się ściska. Zosia była moją ukochaną wnuczką, ale od kilku miesięcy sama ledwo dawałam sobie radę. Po operacji biodra ledwo chodziłam, a lekarz wyraźnie zabronił mi dźwigać cokolwiek cięższego niż torebka. Mimo to, widząc rozpacz w oczach córki, miałam ochotę powiedzieć „tak”.
– Kasiu, ja… nie dam rady – wyszeptałam. – Wiesz, że po tej operacji…
– Zawsze znajdziesz wymówkę! – przerwała mi gwałtownie. – Dla innych masz czas, dla mnie nigdy! Nawet nie próbujesz!
Zosia zaczęła płakać głośniej. Kasia odwróciła się na pięcie i wybiegła z mieszkania, trzaskając drzwiami. Zostałam sama w ciszy, która nagle wydała mi się ogłuszająca.
Jeszcze tego samego dnia zadzwonił do mnie mój syn, Tomek.
– Mamo, co ty wyprawiasz? – jego głos był zimny jak lód. – Kasia jest załamana. Wszyscy liczyliśmy na ciebie.
– Tomku, ja naprawdę nie mogę…
– Nie chcę słuchać wymówek. Zawsze byłaś taka samolubna.
Po tej rozmowie długo siedziałam w kuchni, patrząc w okno na szare bloki. Przypomniały mi się czasy, gdy dzieci były małe i wszystko było prostsze. Wtedy byłam gotowa zrobić dla nich wszystko. Ale teraz… teraz moje ciało odmawiało posłuszeństwa.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie synowa, Ania.
– Pani Halino, nie rozumiem pani decyzji – powiedziała chłodno. – Zawsze była pani taka pomocna. Myślałam, że możemy na panią liczyć.
– Aniu, ja naprawdę nie mogę dźwigać Zosi…
– To nie chodzi tylko o dźwiganie! – przerwała mi ostro. – Chodzi o wsparcie. O rodzinę!
Czułam się coraz gorzej. Nawet teściowie Kasi zadzwonili do mnie z pretensjami.
– Halinko, przecież zawsze byłaś taka rodzinna – mówiła pani Barbara. – Teraz nagle nie masz czasu dla wnuczki?
Przez kolejne dni telefon milczał. Nikt nie dzwonił z pytaniem, jak się czuję po operacji. Nikt nie zapytał, czy czegoś potrzebuję. Czułam się jak trędowata.
Zaczęłam unikać ludzi na klatce schodowej. Sąsiadka z naprzeciwka spojrzała na mnie z ukosa i tylko mruknęła „dzień dobry”. W sklepie ekspedientka zapytała: „A co tam u wnuczki?”, a ja poczułam gulę w gardle.
Wieczorami płakałam w poduszkę. Czy naprawdę byłam taka zła? Przecież całe życie poświęciłam rodzinie! Gdy dzieci były małe, pracowałam na dwa etaty, żeby niczego im nie brakowało. Odkładałam własne marzenia na później, bo zawsze ktoś czegoś potrzebował.
Teraz miałam 67 lat i pierwszy raz w życiu chciałam zadbać o siebie. Lekarz powiedział jasno: jeśli nie będę uważać, mogę już nigdy nie chodzić bez bólu.
Ale rodzina tego nie rozumiała.
Pewnego dnia spotkałam Kasię na przystanku autobusowym. Stała z Zosią na rękach i nawet na mnie nie spojrzała.
– Kasiu…
– Nie mam czasu – rzuciła przez zaciśnięte zęby i odwróciła się plecami.
Wróciłam do domu i długo siedziałam przy stole, patrząc na stare zdjęcia rodzinne. Na jednym z nich trzymam Kasię na rękach – miała wtedy dwa lata i śmiała się do obiektywu. Pomyślałam: „Czy ona naprawdę już zapomniała?”
Tydzień później przyszło zaproszenie na urodziny Zosi. Na kopercie było tylko moje imię – bez „babci”. Przyszłam z prezentem i ciastem własnej roboty. Wszyscy patrzyli na mnie chłodno. Rozmowy milkły, gdy wchodziłam do pokoju.
Podczas składania życzeń Kasia nawet nie spojrzała mi w oczy.
Po powrocie do domu usiadłam w fotelu i poczułam się starsza niż kiedykolwiek wcześniej.
Czy naprawdę jestem taka zła? Czy jedno „nie” przekreśla całe życie poświęceń? Dlaczego nikt nie widzi mojej samotności i bólu? Może powinnam była się zgodzić i ryzykować własne zdrowie? A może czasem trzeba postawić granicę?
Czy wy też kiedyś musieliście wybierać między sobą a rodziną? Co byście zrobili na moim miejscu?