Gdzie jest ta miłość? Historia o rodzinnych ranach, zdradzie i poszukiwaniu siebie

Wszystko zaczęło się w ten wieczór, kiedy ojciec wrócił do domu pijany i rzucił kluczami o ścianę. Miałam wtedy trzynaście lat i już wiedziałam, że w naszym domu nie ma miejsca na czułość. Mama płakała w kuchni, a ja z bratem siedzieliśmy na schodach, słuchając ich kłótni przez drzwi. „Znowu przez ciebie nie mamy na czynsz!” – krzyczała mama. Ojciec tylko się śmiał, a potem wyszedł trzaskając drzwiami. Tego wieczoru obiecałam sobie, że nigdy nie pozwolę, by ktoś mnie tak traktował.

Nazywam się Marta Kulesza. Dziś mam trzydzieści pięć lat i wciąż szukam odpowiedzi na pytanie: gdzie jest ta miłość? Może dlatego tak bardzo pragnęłam jej w swoim życiu, że nie potrafiłam jej rozpoznać, gdy przyszła.

Po maturze uciekłam z rodzinnego Radomia do Warszawy. Tam zaczęło się moje dorosłe życie – wynajęte pokoje, praca w kawiarni, studia zaoczne. Byłam dumna z siebie, choć czasem płakałam w poduszkę z tęsknoty za bratem. On został z mamą, próbując ją chronić przed ojcem. Ja wybrałam ucieczkę.

W Warszawie poznałam Pawła. Był inny niż wszyscy – cichy, zamyślony, zaczytany w książkach. Pracował jako informatyk i miał własne mieszkanie na Ursynowie. Zakochałam się w nim bez pamięci. Wydawało mi się, że przy nim będę bezpieczna. Po roku zamieszkaliśmy razem.

Pierwsze miesiące były jak z bajki. Paweł gotował dla mnie kolacje, przynosił kwiaty bez okazji. Czułam się kochana – po raz pierwszy od dzieciństwa. Ale potem zaczęły się drobne rysy. „Nie przesadzaj z tymi telefonami do mamy” – mówił coraz częściej. „Po co ci te spotkania z koleżankami? Przecież masz mnie.”

Z czasem jego czułość zamieniła się w kontrolę. Sprawdzał mój telefon, pytał o każdy szczegół dnia. Gdy próbowałam protestować, obrażał się i milczał godzinami. Czułam się jak w klatce.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i zobaczyłam go przy komputerze – pisał do jakiejś dziewczyny na Messengerze. „To tylko koleżanka z pracy” – tłumaczył się nerwowo. Ale ja już wiedziałam, że coś jest nie tak.

Zaczęły się kłótnie. Krzyczałam na niego tak, jak kiedyś mama na ojca. On trzaskał drzwiami jak mój ojciec. Historia zatoczyła koło.

Po dwóch latach rozstaliśmy się. Zostałam sama w wynajętym mieszkaniu na Pradze. Przez kilka miesięcy nie mogłam spać – bałam się własnych myśli. Czy to ze mną jest coś nie tak? Dlaczego nie potrafię być szczęśliwa?

Wtedy zadzwoniła mama.
– Marta, musisz przyjechać. Z tatą jest coraz gorzej.
Pojechałam do Radomia z duszą na ramieniu. Ojciec leżał w łóżku po udarze, ledwo mówił. Mama była wykończona opieką nad nim i bratem, który popadł w depresję po utracie pracy.

– Czemu zawsze wszystko spada na mnie? – wybuchnęłam któregoś wieczoru przy stole.
– Bo jesteś silna – odpowiedziała mama cicho.
– Nie jestem silna! Po prostu nie mam wyboru!

Zostałam u nich kilka tygodni. Pomagałam przy ojcu, gotowałam obiady, sprzątałam dom pełen wspomnień i żalu. Z bratem rozmawialiśmy nocami o tym, jak bardzo nas to wszystko boli.

– Myślisz, że kiedyś będziemy szczęśliwi? – zapytał mnie raz Marek.
– Nie wiem… Może trzeba przestać szukać szczęścia tam, gdzie go nigdy nie było – odpowiedziałam.

Po powrocie do Warszawy długo nie mogłam dojść do siebie. W pracy byłam jak cień – szefowa zwróciła mi uwagę na spadek wydajności.
– Marta, co się z tobą dzieje?
– Problemy rodzinne…
– Każdy je ma. Ale musisz nauczyć się oddzielać pracę od domu.

Wtedy poznałam Anię – nową koleżankę z działu HR. Była pełna energii i optymizmu.
– Chodź ze mną na jogę! – namawiała mnie pewnego dnia.
Nie chciało mi się, ale poszłam.

Na zajęciach poznałam Michała – instruktora jogi z długimi włosami i łagodnym głosem. Zaczął ze mną rozmawiać po zajęciach.
– Widać po tobie smutek – powiedział kiedyś delikatnie.
– Może za dużo przeszłam jak na jeden życiorys.
– Każdy niesie swój krzyż… Ale czasem trzeba go odłożyć i odpocząć.

Zaczęliśmy się spotykać poza zajęciami. Michał był zupełnie inny niż Paweł – spokojny, cierpliwy, nie oceniał mnie ani mojej przeszłości. Przy nim mogłam być sobą.

Ale wtedy zadzwoniła mama: „Ojciec nie żyje”.
Pojechałam do Radomia na pogrzeb. W domu panowała cisza pełna żalu i niedopowiedzeń. Brat płakał jak dziecko, mama siedziała bez ruchu przy stole.

Po pogrzebie doszło do awantury o spadek. Ojciec zostawił długi i mieszkanie obciążone hipoteką.
– To twoja wina! – krzyczał brat do mamy. – Gdybyś go wcześniej zostawiła…
– Marek! Przestań! – próbowałam go uspokoić.
– Ty zawsze uciekasz! Zostawiłaś nas tu samych!

Wybiegł z domu trzaskając drzwiami. Mama rozpłakała się bezgłośnie.
– Może rzeczywiście powinnam była odejść…
– Mamo, zrobiłaś co mogłaś…

Po powrocie do Warszawy długo nie mogłam dojść do siebie po tej rodzinnej burzy. Michał był przy mnie cały czas.
– Chcesz pogadać?
– Nie wiem nawet od czego zacząć…
– Zacznij od tego, co czujesz teraz.

Zaczęłam chodzić na terapię. Tam po raz pierwszy powiedziałam głośno: „Nie wiem czym jest miłość”.
Psycholożka spojrzała na mnie łagodnie:
– Może czas nauczyć się kochać siebie?

To był początek mojej drogi do siebie samej. Michał wspierał mnie cierpliwie przez kolejne miesiące terapii i prób pojednania z bratem i mamą.

Dziś wiem jedno: miłość nie zawsze wygląda tak, jak pokazują ją w filmach czy książkach. Czasem jest cicha i spokojna jak poranna kawa wypita razem w milczeniu; czasem trudna i bolesna jak rozmowa o przeszłości; czasem wymaga wybaczenia sobie i innym.

Czy znalazłam miłość? Może jeszcze nie taką, o jakiej marzyłam jako nastolatka… Ale uczę się jej każdego dnia – wobec siebie, wobec bliskich i wobec świata.

Czy można nauczyć się kochać naprawdę, jeśli nigdy nie widziało się prawdziwej miłości? A może właśnie wtedy najbardziej jej pragniemy i potrafimy ją docenić? Jak myślicie?