Między miłością do psa a rodziną: Historia Haliny Kazimierzowej

— Ewelina, zabierz tego urwisa! On doprowadza do szału mojego biednego Miecia! — zirytowana syknęłam, wskazując na wystraszonego psa leżącego w fotelu. — Mówiłam przecież jasno: natychmiast zabierz swojego diablika!

Ewelina, moja córka, blednąc, odciągnęła małego Bartka na bok i cicho szepnęła: „Przepraszam, króliczku”. Z sypialni wyszedł Bartosz, mój zięć, przecierając zmęczone czoło:

— Co się znowu dzieje? — zapytał z rezygnacją w głosie.

— Twój syn znowu straszy Miecia! — odpowiedziałam ostro, czując jak serce wali mi w piersi. — Ile razy mam powtarzać, że ten pies jest stary i chory? Nie wytrzyma więcej takich wizyt!

W salonie zapadła cisza. Tylko zegar tykał na ścianie, a Miecio, mój ukochany jamnik, drżał skulony na swoim ulubionym fotelu. Patrzyłam na niego i czułam, jak narasta we mnie gniew i bezsilność. Przecież to on był ze mną przez ostatnie trzynaście lat. To on tulił się do mnie, kiedy po śmierci Kazimierza nie mogłam spać nocami. To on był moją rodziną, kiedy dzieci wyjechały do Warszawy za lepszym życiem.

— Mamo, przecież to tylko dziecko… — zaczęła Ewelina nieśmiało.

— Dziecko czy nie dziecko, ale pies też ma uczucia! — przerwałam jej ostro. — Nie pozwolę, żeby ktoś go krzywdził!

Bartek, mój wnuk, miał zaledwie pięć lat. Był żywym srebrem, wszędzie go było pełno. Ale odkąd zaczęli przyjeżdżać do mnie na weekendy, Miecio coraz częściej chował się pod łóżkiem albo trząsł się ze strachu. Widziałam to i nie mogłam tego znieść.

Tego dnia wszystko się zmieniło. Po kolejnej awanturze Ewelina spakowała rzeczy Bartka i wyszła bez słowa. Nawet nie spojrzała mi w oczy. Bartosz tylko wzruszył ramionami i zamknął za sobą drzwi.

Zostałam sama z Mieciem. Usiadłam na kanapie i poczułam, jak łzy spływają mi po policzkach. Czy naprawdę wybrałam psa zamiast własnej rodziny? Czy byłam aż tak okrutna?

Przez kolejne dni telefon milczał. Nikt nie dzwonił, nikt nie pytał, jak się czuję. Tylko Miecio patrzył na mnie swoimi mądrymi oczami i kładł łeb na moich kolanach. Próbowałam tłumaczyć sobie, że zrobiłam dobrze. Że pies to też członek rodziny. Ale w środku czułam pustkę.

W nocy budziłam się zlękniona. Słyszałam głosy z przeszłości: „Halina, nie przesadzaj”, „Halina, przecież to tylko zwierzę”, „Halina, dzieci są ważniejsze”. Ale czy ktoś rozumiał, jak bardzo bałam się samotności? Jak bardzo potrzebowałam choćby tej jednej istoty, która zawsze będzie przy mnie?

Minęły tygodnie. Ewelina nie odbierała moich telefonów. Wysyłałam jej wiadomości: „Przepraszam”, „Tęsknię”, „Może przyjedziecie w niedzielę?”. Bez odpowiedzi.

Pewnego dnia Miecio zaczął kaszleć. Weterynarz powiedział, że to już wiek, że trzeba się przygotować na najgorsze. Siedziałam przy nim całą noc, głaskałam go po łbie i szeptałam: „Nie zostawiaj mnie, proszę”.

Rano zadzwoniła Ewelina.

— Mamo…

Jej głos był cichy i zmęczony.

— Bartek pyta o ciebie codziennie — powiedziała po chwili milczenia. — Chciałby przyjechać…

Poczułam ukłucie w sercu.

— Ewelinko… Ja… Ja chyba nie umiem już być dobrą babcią — wyszeptałam.

— Mamo, każdy popełnia błędy — odpowiedziała łagodnie. — Ale Bartek cię kocha. I ja też.

Umówiliśmy się na niedzielę. Przygotowałam ciasto drożdżowe, tak jak lubił Bartek. Ale kiedy przyszli, Miecio już nie miał siły nawet podnieść głowy. Bartek podszedł do niego ostrożnie i pogłaskał go delikatnie po uszach.

— Babciu, on jest smutny? — zapytał szeptem.

— Tak, króliczku… Jest bardzo zmęczony — odpowiedziałam drżącym głosem.

Wieczorem Miecio odszedł spokojnie w swoim fotelu. Trzymałam go za łapkę do końca.

Po pogrzebie psa długo siedzieliśmy w milczeniu przy stole. Bartek tulił się do mnie mocno.

— Babciu, już nie będziesz smutna? — zapytał z nadzieją.

Popatrzyłam na niego przez łzy i pomyślałam: ile razy jeszcze będę musiała wybierać między tymi, których kocham? Czy można być dobrą matką i babcią, jeśli czasem serce wybiera inaczej niż rozum?

Może każdy z nas nosi w sobie taką winę, którą musi kiedyś pogrzebać w milczeniu…