Echo przeszłości: tragedia Weroniki

Stałam przed zniszczoną klatką schodową, ściskając w drżących dłoniach kopertę. Dziewięciopiętrowy blok na jednym z osiedli w Świdwinie wydawał mi się obcy, jakby z innego świata. A jednak gdzieś tam, na czwartym piętrze, mieszkał mój syn. Trzydzieści lat temu zostawiłam go – małego chłopca z niesforną grzywką. Teraz miał trzydzieści pięć lat. I nie wiedziałam, czy mnie jeszcze pamięta.

– Po co tu przyszłaś? – zapytałam siebie w myślach, czując jak serce wali mi jak oszalałe. Wokół przechodziły kobiety z siatkami, dzieci bawiły się na zardzewiałym placu zabaw. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, a ja czułam się jak intruz w miejscu, które kiedyś było moim domem.

Wzięłam głęboki oddech i weszłam do środka. Schody skrzypiały pod moim ciężarem, ściany pokryte graffiti przypominały o upływie czasu. Każdy krok był jak powrót do tamtych dni – do krzyków, płaczu i ciszy po burzy. Do dnia, kiedy podjęłam decyzję, która złamała mi serce.

Miałam wtedy dwadzieścia pięć lat. Mój mąż, Andrzej, pił coraz więcej. Praca w fabryce wykańczała go psychicznie i fizycznie. Coraz częściej wracał do domu agresywny, a ja starałam się chronić naszego syna – Maćka – przed jego wybuchami. Pewnej nocy doszło do tragedii. Andrzej podniósł na mnie rękę przy Maćku. Uciekłam wtedy z domu, zostawiając syna pod opieką teściowej. Myślałam, że wrócę po niego za kilka dni, gdy wszystko się uspokoi. Ale nie wróciłam.

Przez lata próbowałam ułożyć sobie życie na nowo. Pracowałam jako pielęgniarka w Koszalinie, potem w Szczecinie. Związałam się z innym mężczyzną, ale nigdy nie miałam odwagi wrócić do Świdwina. Każda próba kontaktu kończyła się niepowodzeniem – teściowa nie odbierała telefonów, a listy wracały nieotwarte.

Dziś trzymałam w ręku kopertę z dokumentami – dowód na to, że jestem jego matką. Chciałam mu powiedzieć prawdę. Chciałam przeprosić.

Na czwartym piętrze drzwi były uchylone. Usłyszałam głosy – kobieta i mężczyzna kłócili się o coś przyciszonymi głosami.

– Mówiłem ci już, że nie chcę o niej rozmawiać! – rozpoznałam głos Maćka. Był niższy niż pamiętałam, bardziej szorstki.

– Ale ona jest twoją matką! – odpowiedziała kobieta łamiącym się głosem.

Zamarłam pod drzwiami. Czyżby wiedział o moim przyjeździe? Czy ktoś mu powiedział?

Nagle drzwi otworzyły się szeroko i stanęła w nich młoda kobieta – drobna brunetka o zmęczonych oczach.

– Pani do Maćka? – zapytała cicho.

Skinęłam głową, nie mogąc wydobyć z siebie głosu.

– Proszę wejść…

Weszłam do środka. W salonie siedział mój syn – dorosły mężczyzna o twarzy tak podobnej do mojej matki. Patrzył na mnie bez słowa, a ja poczułam jak łzy napływają mi do oczu.

– Czego pani chce? – zapytał chłodno.

– Maciek…

– Nie mów tak do mnie! Nie masz prawa!

Jego słowa były jak ciosy. Chciałam mu wszystko wyjaśnić, ale nie wiedziałam od czego zacząć.

– Przepraszam… – wyszeptałam. – Wiem, że nie mogę cofnąć czasu. Ale musisz wiedzieć…

– Muszę? – przerwał mi z goryczą. – Przez trzydzieści lat cię nie było! Nawet nie wiem, kim jesteś!

Kobieta – jego żona? – położyła mu dłoń na ramieniu.

– Daj jej szansę…

Maciek spojrzał na nią z wyrzutem.

– Ty nic nie rozumiesz! Przez całe życie słyszałem tylko: „Twoja matka cię zostawiła”! Myślisz, że to takie proste?

Usiadłam na brzegu fotela, ściskając kopertę tak mocno, że aż pobielały mi knykcie.

– Wiem, że zawiodłam… Ale wtedy byłam młoda i przerażona. Twój ojciec…

– Nie chcę słuchać o ojcu! On już nie żyje! – krzyknął Maciek.

Zapanowała cisza tak gęsta, że aż bolało mnie serce.

– Chciałam ci tylko powiedzieć… że nigdy cię nie przestałam kochać. Każdego dnia myślałam o tobie…

Maciek odwrócił wzrok. Jego żona usiadła obok niego i objęła go ramieniem.

– Może powinniście porozmawiać sami? – zaproponowała cicho i wyszła z pokoju.

Zostaliśmy sami. Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało.

– Dlaczego teraz? – zapytał w końcu Maciek szeptem.

– Bo jestem chora… Mam raka. Lekarze dają mi kilka miesięcy… Nie chcę odejść bez rozmowy z tobą.

Jego twarz stężała.

– I co? Myślisz, że teraz ci wybaczę?

Pokręciłam głową.

– Nie oczekuję wybaczenia. Chciałam tylko cię zobaczyć… powiedzieć prawdę…

Wyciągnęłam kopertę w jego stronę.

– Tu są wszystkie listy, które do ciebie pisałam przez lata… Może kiedyś je przeczytasz…

Maciek wziął kopertę niepewnie, jakby bał się jej dotknąć.

– Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć…

Uśmiechnęłam się smutno.

– Rozumiem… Ale ja już wybaczyłam sobie…

Wstałam i podeszłam do drzwi. Ostatni raz spojrzałam na syna – dorosłego mężczyznę z blizną po dzieciństwie bez matki.

Kiedy wyszłam na klatkę schodową, poczułam ulgę pomieszaną z bólem. Czy zrobiłam dobrze? Czy można naprawić błędy sprzed lat? Może czasem jedyne, co nam zostaje, to spróbować…