Cena, która rozdarła rodzinę: Moja opowieść o ślubie brata i cenie rodzinnej lojalności
– Lucyna, nie możesz być poważna! – głos mamy przeszył ciszę niczym nóż. Stałam w kuchni, ściskając kubek z zimną już herbatą, podczas gdy mama krążyła wokół stołu jak drapieżnik. – Przecież to jest skandal! Marcin żeni się z tą… z tą dziewczyną z Radomia, a ty jeszcze chcesz mu pomagać?
Zacisnęłam zęby. – Mamo, to jego wybór. Kochają się. Nie możemy mu tego zabronić.
– Nie rozumiesz! – syknęła mama. – Ta rodzina… Oni nie są tacy jak my. Ojciec Marciny był kiedyś karany! A jej matka? Słyszałaś, co ludzie mówią?
W tej chwili wszedł tata, rzucając mi krótkie, zmęczone spojrzenie. – Dajcie spokój, niech Marcin robi, co chce. To jego życie.
Mama wybuchła płaczem. – To koniec naszej rodziny! Jeszcze zobaczycie!
Wyszłam na balkon, żeby zaczerpnąć powietrza. W głowie miałam mętlik. Marcin był moim starszym bratem, zawsze mnie chronił. Kiedy miałam dziesięć lat i złamałam rękę na rowerze, to on zaniósł mnie na plecach do szpitala. Teraz ja miałam być jego wsparciem.
Ale czy naprawdę mogłam przeciwstawić się mamie? W naszej rodzinie to ona była sercem i żelazną ręką. Każda decyzja przechodziła przez nią. Tata zwykle milczał, a ja… Ja zawsze byłam tą „grzeczną córką”.
Wieczorem zadzwonił Marcin.
– Luśka, muszę cię o coś prosić. – Jego głos był cichy, jakby bał się, że ktoś podsłuchuje.
– Co się stało?
– Mama nie chce przyjść na ślub. Powiedziała, że jeśli się z Justyną ożenię, to przestanie być moją matką.
Zamilkłam. Wiedziałam, że mama potrafi być uparta, ale nie sądziłam, że posunie się aż tak daleko.
– Luśka… Potrzebuję cię tam. Bez ciebie nie dam rady.
Obiecałam mu, że będę.
Następnego dnia w pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka z biura, Ania, zauważyła moje rozkojarzenie.
– Coś się stało?
Opowiedziałam jej wszystko. Pokiwała głową ze współczuciem.
– U mnie było podobnie, kiedy brat ożenił się z rozwódką. Mama przez rok z nim nie rozmawiała. Ale w końcu odpuściła.
Chciałam wierzyć, że u nas też tak będzie.
Tymczasem atmosfera w domu gęstniała z dnia na dzień. Mama przestała mówić do mnie i taty. Siedziała godzinami w swoim pokoju albo chodziła po domu jak cień. Tata próbował ją przekonać:
– Zobaczysz, Justyna to dobra dziewczyna. Marcin jest szczęśliwy.
Ale mama tylko kręciła głową i powtarzała: – To nie jest nasza rodzina.
W końcu nadszedł dzień ślubu. Wstałam wcześnie rano, spakowałam sukienkę i pojechałam do Radomia. W drodze dzwonił tata:
– Lucynko… Uważaj na siebie. I powiedz Marcinowi, że jestem z nim myślami.
W kościele panowała podniosła atmosfera. Justyna wyglądała pięknie – prosta biała suknia, delikatny uśmiech i łzy wzruszenia w oczach. Marcin trzymał ją za rękę tak mocno, jakby bał się ją stracić.
Po ceremonii podeszłam do nich.
– Jestem z was dumna – powiedziałam cicho.
Marcin przytulił mnie mocno.
Na weselu było gwarno i radośnie, ale ja czułam ciężar nieobecności mamy i taty. Goście pytali:
– A gdzie państwo Nowakowie?
Uśmiechałam się wymijająco:
– Niestety nie mogli przyjechać.
W pewnym momencie podeszła do mnie ciotka Basia.
– Lucynka… Twoja mama bardzo cierpi. Ale dobrze zrobiłaś, że tu jesteś. Rodzina to nie tylko krew, to też wybory.
Po weselu wróciłam do Warszawy. W domu panowała cisza. Mama siedziała przy stole z pustym talerzem przed sobą.
– Byłaś tam? – zapytała bez podnoszenia wzroku.
– Tak. Marcin był bardzo szczęśliwy.
Mama spojrzała na mnie z wyrzutem.
– Zdradziłaś mnie.
Łzy napłynęły mi do oczu.
– Nie mamo… Po prostu wybrałam brata. Tak jak on kiedyś wybrał mnie.
Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Tata próbował łagodzić sytuację, ale mama była nieugięta. W końcu pewnego wieczoru usiadła naprzeciwko mnie.
– Myślisz, że dobrze zrobiłaś?
Zadrżałam.
– Nie wiem… Ale wiem, że nie mogłam zostawić Marcina samego w tak ważnym dniu.
Mama westchnęła ciężko.
– Może kiedyś mi wybaczysz – powiedziałam cicho.
Spojrzała na mnie długo i smutno.
Minęły miesiące zanim mama odezwała się do Marcina. Najpierw wysłała mu kartkę na imieniny, potem zadzwoniła na Boże Narodzenie. Powoli zaczęliśmy odbudowywać naszą rodzinę, choć blizny pozostały.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę warto walczyć o rodzinę za wszelką cenę? Czy lojalność wobec bliskich oznacza zawsze podporządkowanie się ich oczekiwaniom? Jak wy byście postąpili na moim miejscu?