Cisza mojej matki: Opowieść o Magdzie i Halinie – czy kiedykolwiek będę wystarczająca?

– Znowu nie posoliłaś ziemniaków, Magda. – Głos mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, i poczułam znajome ukłucie w żołądku. Miałam trzydzieści pięć lat, własną rodzinę, a wciąż czułam się jak dziecko, które nie potrafi sprostać oczekiwaniom.

– Przepraszam, mamo – odpowiedziałam cicho, nie patrząc jej w oczy. Wiem, że to tylko ziemniaki, ale dla niej każda drobnostka była dowodem na moją nieudolność.

Moja mama, Halina, była kobietą twardą jak stal. Wychowała się w czasach, gdy nie było miejsca na słabość. Ojciec odszedł, gdy miałam siedem lat, a ona została sama z dwójką dzieci i kredytem na mieszkanie w bloku na warszawskim Ursynowie. Pracowała na dwa etaty, nigdy nie narzekała, ale też nigdy się nie śmiała. Jej miłość była jak cień – obecna, ale nieuchwytna.

Kiedy miałam osiemnaście lat i dostałam się na studia polonistyczne, usłyszałam tylko: – Po co ci to? Lepiej byś poszła do pracy. Życie cię nauczy więcej niż te książki.

Ale ja chciałam czegoś więcej. Chciałam być kimś innym niż ona – kobietą, która potrafi mówić o swoich uczuciach, która potrafi kochać bezwarunkowo.

Poznałam Pawła na drugim roku studiów. Był cichy, spokojny, miał ciepłe oczy i dłonie zawsze gotowe do pomocy. Zakochałam się w nim od pierwszego spotkania. Mama nie była zachwycona:

– Nauczyciel? I co dalej? Będziecie klepać biedę do końca życia.

Nie słuchałam jej. Wyszłam za Pawła i przez chwilę wydawało mi się, że jestem wolna od jej krytyki. Ale kiedy urodziła się Zosia, wszystko wróciło ze zdwojoną siłą.

– Dziecko ma katar? Pewnie źle ją ubierasz. – Mama potrafiła znaleźć powód do narzekania nawet wtedy, gdy wszystko było w porządku.

Paweł próbował mnie wspierać:

– Magda, nie przejmuj się. Twoja mama po prostu taka jest.

Ale jak się nie przejmować? Jak nie czuć się winna za każdą łzę Zosi, za każdy nieudany obiad?

Z czasem zaczęłam unikać spotkań z mamą. Dzwoniła codziennie:

– Dlaczego nie odbierasz? Coś się stało?

Czułam się jak w pułapce – z jednej strony pragnęłam jej akceptacji, z drugiej chciałam uciec jak najdalej.

Najgorsze były święta. Siedzieliśmy przy stole, a mama patrzyła na mnie tym swoim przenikliwym wzrokiem.

– Magda, czemu Zosia taka cicha? Nie umiesz jej wychować?

Zosia miała wtedy sześć lat i była bardzo wrażliwa. Po każdej wizycie babci płakała po kątach.

– Mamo, proszę cię… – zaczęłam pewnego razu.

– Co proszę? Żebym przestała mówić prawdę?

Wtedy pękłam.

– Nie! Proszę cię tylko o trochę czułości! O to, żebyś raz powiedziała, że jesteś ze mnie dumna!

Mama spojrzała na mnie zaskoczona. Przez chwilę wydawało mi się, że coś w niej drgnęło. Ale zaraz odwróciła wzrok.

– Nie mam czasu na sentymenty. Życie jest trudne.

Po tej rozmowie długo nie mogłam dojść do siebie. Paweł przytulał mnie wieczorami, Zosia rysowała dla mnie serduszka na kartkach. Ale ja czułam pustkę.

Któregoś dnia zadzwonił telefon. Mama trafiła do szpitala – zawał serca. Pojechałam tam natychmiast. Siedziałam przy jej łóżku i patrzyłam na jej blade dłonie.

– Mamo…

Spojrzała na mnie słabym wzrokiem.

– Magda…

Czekałam na słowa, których pragnęłam całe życie. Ale ona tylko uśmiechnęła się lekko i zamknęła oczy.

Mama wróciła do domu po kilku tygodniach. Była słabsza niż zwykle, ale nadal twarda.

– Nie będę długo żyć – powiedziała pewnego wieczoru. – Musisz być silna dla Zosi.

Poczułam gniew i żal jednocześnie.

– A ty kiedy byłaś silna dla mnie?

Nie odpowiedziała. Tylko spojrzała na mnie tym swoim smutnym wzrokiem.

Dziś siedzę przy oknie w naszym mieszkaniu i patrzę na bawiącą się Zosię. Mama już nie dzwoni tak często – jest zmęczona chorobą i samotnością. Czasem myślę o tym wszystkim, co nas dzieliło i łączyło zarazem.

Czy kiedykolwiek będę wystarczająca? Czy można kochać kogoś tak bardzo i jednocześnie tak bardzo się bać jego opinii? Może to właśnie jest największy dramat naszych rodzin – milczenie tam, gdzie powinny paść najważniejsze słowa…