Po rozwodzie mojego syna straciłam kontakt z ukochaną synową: Nagle stałam się dla niej obca

– Mamo, proszę cię, nie dzwoń już do Ewy. Ona tego nie chce – głos Bartka był cichy, ale stanowczy. Siedziałam przy kuchennym stole, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. Przez okno widziałam, jak dzieci sąsiadów bawią się na podwórku. Moje wnuki mogłyby być tam z nimi, gdyby nie to wszystko…

Nie potrafiłam powstrzymać łez. Jeszcze kilka miesięcy temu Ewa dzwoniła do mnie codziennie. Rozmawiałyśmy o wszystkim – o pracy, o dzieciach, o jej planach na przyszłość. Była dla mnie jak córka, której nigdy nie miałam. Kiedy pojawiła się w życiu Bartka, od razu poczułam, że jest kimś wyjątkowym. Pamiętam, jak pierwszy raz przyszła do nas na Wigilię – nieśmiała, z rumieńcami na policzkach, trzymająca w rękach własnoręcznie upieczony sernik. Od razu ją pokochałam.

Ale potem wszystko się posypało. Najpierw ciche kłótnie, potem coraz głośniejsze awantury. Bartek wracał do domu późno, Ewa zamykała się w sypialni i płakała. Próbowałam rozmawiać z każdym z nich osobno, ale oboje byli zamknięci w swoich żalach. Kiedy powiedzieli mi o rozwodzie, poczułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce.

Przez pierwsze tygodnie po rozstaniu jeszcze widywałam Ewę – przywoziła dzieci do Bartka na weekendy, czasem zostawała na herbatę. Ale z czasem zaczęła się oddalać. Przestała odbierać moje telefony, nie odpisywała na wiadomości. Kiedy próbowałam zaprosić ją na urodziny wnuczki, odpisała krótko: „To nie jest dobry pomysł”.

– Mamo, musisz to zrozumieć – powtarzał Bartek. – To dla niej trudne. Dla nas wszystkich.

Ale ja nie potrafiłam zrozumieć. Jak można tak po prostu przekreślić lata wspólnych rozmów, śmiechu, wsparcia? Czy naprawdę byłam tylko dodatkiem do jej małżeństwa z moim synem?

Najgorsze były święta. Siedziałam przy stole sama, patrząc na puste krzesła. Wnuki spędzały Wigilię z matką i jej rodziną. Bartek przyszedł tylko na chwilę – był przygaszony, jakby nieobecny duchem.

Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i poszłam pod blok Ewy. Stałam tam długo, patrząc na okna jej mieszkania. W końcu zobaczyłam ją przez szybę – siedziała przy stole z dziećmi, śmiała się do nich cicho. Chciałam zapukać, powiedzieć jej, jak bardzo mi jej brakuje… Ale coś mnie powstrzymało. Może duma? Może strach przed odrzuceniem?

Wróciłam do domu i napisałam do niej list:

„Ewo,
Nie wiem, czy jeszcze chcesz mieć ze mną kontakt. Bardzo mi Ciebie brakuje. Byłaś dla mnie jak córka i trudno mi pogodzić się z tym, że nagle stałam się dla Ciebie obca. Wiem, że między Tobą a Bartkiem wiele się wydarzyło i nie chcę w to wchodzić. Ale proszę Cię tylko o jedno – nie odbieraj mi wnuków. Kocham je całym sercem i bardzo za nimi tęsknię.
Zawsze będziesz mile widziana w moim domu.
Maria”

Nie dostałam odpowiedzi.

Minęły kolejne tygodnie. Bartek coraz rzadziej rozmawiał ze mną o dzieciach – widywał je tylko wtedy, gdy Ewa pozwalała mu je zabrać na kilka godzin w weekendy. Czułam narastającą pustkę i bezsilność.

Pewnego dnia zadzwonił domofon. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam Ewę stojącą z dwójką dzieci.

– Dzień dobry pani Mario – powiedziała cicho. – Dzieci bardzo chciały panią zobaczyć.

Serce mi zamarło ze wzruszenia. Przytuliłam wnuki tak mocno, jak tylko potrafiłam.

– Dziękuję ci, Ewo – wyszeptałam.

Ona tylko skinęła głową i odwróciła wzrok.

Przez godzinę bawiłam się z dziećmi w salonie, piekliśmy razem ciasteczka i śmialiśmy się tak głośno, jakby nic złego nigdy się nie wydarzyło. Ale kiedy Ewa przyszła po nich, spojrzała mi prosto w oczy:

– Proszę nie oczekiwać ode mnie za wiele – powiedziała twardo. – To wszystko jest dla mnie bardzo trudne.

Zrozumiałam wtedy, że dla niej jestem już tylko wspomnieniem dawnej rodziny. Że muszę nauczyć się żyć z tym brakiem.

Często zastanawiam się teraz: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy mogłam bardziej walczyć o tę relację? A może są rzeczy, których po prostu nie da się uratować?

Czy naprawdę można tak łatwo wymazać kogoś ze swojego życia? Jak długo jeszcze będę czekać na telefon lub wiadomość od niej… albo od wnuków?