Pieniądze już nie są moje: Historia kobiety, która straciła kontrolę nad własnym życiem

– Joanna, nie przesadzaj, przecież tata wie najlepiej, jak gospodarować pieniędzmi – głos Pawła odbijał się echem w mojej głowie, kiedy po raz kolejny próbowałam wyjaśnić, że nie czuję się dobrze z tym, że nasze oszczędności są teraz na koncie jego ojca. Stałam w kuchni, ściskając w dłoni rachunek za prąd. Znowu musiałam prosić teścia o przelew. Znowu musiałam tłumaczyć się z każdej złotówki.

– To nie jest normalne, Paweł! – głos mi zadrżał. – Jesteśmy dorosłymi ludźmi, mamy własną rodzinę. Dlaczego nie możemy sami decydować o naszych pieniądzach?

Paweł wzruszył ramionami i spojrzał na mnie z irytacją. – Przesadzasz. Tata tylko nam pomaga. Ty zawsze wszystko komplikujesz.

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Ostatnio płakałam coraz częściej – po cichu, w łazience, żeby dzieci nie słyszały. Kiedyś byłam pewna siebie, miałam pracę, własne konto i plany. Teraz czułam się jak dziecko, które musi pytać o pozwolenie na każdą drobnostkę.

Wszystko zaczęło się pół roku temu, kiedy Paweł stracił pracę. Było ciężko, ale wierzyłam, że damy radę. Pracowałam jako nauczycielka w podstawówce, zarabiałam niewiele, ale wystarczało na życie. Paweł długo nie mógł znaleźć nowego zajęcia i wtedy jego ojciec – pan Stanisław – zaproponował „pomoc”. Najpierw pożyczył nam pieniądze na spłatę kredytu, potem zaproponował, żebyśmy wszystkie dochody przelewali na jego konto, a on będzie „pilnował budżetu”.

Nie chciałam się zgodzić, ale Paweł był wdzięczny ojcu za wsparcie. – Tata wie, co robi. Zawsze miał głowę do interesów – powtarzał.

Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Każdy zakup musiałam konsultować z teściem. Nawet kiedy dzieci potrzebowały nowych butów do szkoły, musiałam dzwonić do pana Stanisława i tłumaczyć się z wydatków.

– A czy te stare buty są już naprawdę za małe? – pytał chłodno przez telefon.

– Tak, panie Stanisławie. Stopa im urosła… – odpowiadałam cicho, czując się coraz bardziej upokorzona.

Z czasem zaczęłam unikać zakupów. Odkładałam wszystko na później, żeby tylko nie musieć prosić o pieniądze. Dzieci pytały, dlaczego nie możemy pójść do kina albo kupić lodów w niedzielę. Nie umiałam im odpowiedzieć.

Najgorsze były święta. Siedzieliśmy przy stole u teściów, a pan Stanisław rozdawał koperty z „kieszonkowym” dla wnuków i dla mnie. Czułam się jak obca we własnej rodzinie.

– Joanna, powinnaś być wdzięczna – powiedziała mi kiedyś teściowa. – Stanisław dba o was jak o własne dzieci.

Ale ja nie czułam wdzięczności. Czułam gniew i bezsilność.

Zaczęłam rozmawiać o tym z moją mamą. – Córeczko, to nie jest normalne – mówiła ze łzami w oczach. – Nie możesz pozwolić, żeby ktoś odbierał ci godność.

Ale co mogłam zrobić? Paweł był coraz bardziej zamknięty w sobie. Przestał ze mną rozmawiać o pieniądzach. Kiedy próbowałam poruszyć temat niezależności finansowej, wybuchał złością albo wychodził z domu.

Pewnego dnia usłyszałam rozmowę Pawła z ojcem przez drzwi gabinetu:

– Ona nie rozumie, że to dla naszego dobra! – mówił Paweł podniesionym głosem.
– Kobiety zawsze chcą mieć wszystko pod kontrolą – odpowiedział spokojnie pan Stanisław.

Poczułam się zdradzona przez własnego męża.

Zaczęłam szukać pomocy w internecie. Trafiłam na forum dla kobiet w podobnej sytuacji. Pisały o kontroli finansowej jako formie przemocy domowej. Zrozumiałam wtedy, że nie jestem sama.

Zebrałam się na odwagę i poszłam do psychologa. Rozmowa z panią Magdą była jak powiew świeżego powietrza.

– Joanna, masz prawo do decydowania o swoim życiu i swoich pieniądzach – powiedziała stanowczo.

Po tej rozmowie postanowiłam działać. Założyłam własne konto bankowe i zaczęłam odkładać drobne sumy z korepetycji i dodatkowych lekcji. Zaczęłam też rozmawiać z dziećmi o tym, czym jest szacunek i niezależność.

Kiedy Paweł dowiedział się o moim koncie, wybuchła awantura.

– Zdradziłaś mnie! – krzyczał. – Ukrywasz przede mną pieniądze!

– Nie ukrywam! Chcę tylko mieć coś swojego! Chcę decydować o swoim życiu! – odpowiedziałam drżącym głosem.

Przez kilka dni nie odzywaliśmy się do siebie. W końcu Paweł przyszedł do mnie wieczorem.

– Może masz rację… Może za bardzo pozwoliłem tacie wejść nam na głowę… Ale ja się boję… Boję się, że sobie nie poradzimy…

Objęłam go i po raz pierwszy od dawna poczułam nadzieję.

To nie jest koniec mojej historii. Nadal walczę o swoją godność i niezależność. Ale wiem już jedno: nikt nie ma prawa odbierać mi kontroli nad własnym życiem.

Czy naprawdę musimy wybierać między bezpieczeństwem a wolnością? Ile jesteśmy w stanie poświęcić dla świętego spokoju? Może czasem warto postawić wszystko na jedną kartę i zawalczyć o siebie?