Gość we własnym domu: Jak walczyłam o swoje miejsce w rodzinie męża – szczera spowiedź Kasi

– Kasiu, czy ty naprawdę nie potrafisz ugotować zwykłego rosołu? – głos teściowej przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy blacie, z nożem w ręku, krojąc marchewkę na cienkie plasterki. Moje dłonie drżały, a policzki płonęły ze wstydu. Słyszałam, jak za moimi plecami mąż, Tomek, wzdycha z irytacją.

– Mamo, daj spokój, przecież Kasia się stara – powiedział cicho, ale bez przekonania. Wiedziałam, że to tylko puste słowa. Od dnia naszego ślubu minęły trzy miesiące, a ja wciąż czułam się tu jak gość. Nie, jak intruzka. Każdy mój ruch był oceniany, każde słowo analizowane. Nawet sposób, w jaki ścielę łóżko, budził komentarze.

Kiedy przeprowadziliśmy się do domu Tomka i jego rodziców w małym miasteczku pod Radomiem, miałam nadzieję, że to tylko na chwilę. Że szybko znajdziemy coś swojego. Ale życie napisało inny scenariusz. Tomek dostał pracę w lokalnej firmie budowlanej, ja szukałam czegoś dla siebie. Z każdym dniem coraz bardziej czułam się tu nie na miejscu.

Wieczorami leżałam w naszym małym pokoju na piętrze i słuchałam rozmów dobiegających z kuchni. Głosy teściowej i Tomka przenikały przez cienkie ściany.

– Ona nie pasuje do naszej rodziny – mówiła teściowa szeptem, ale wystarczająco głośno, żebym słyszała. – Nie umie gotować, nie zna naszych zwyczajów…

– Mamo, daj jej czas – odpowiadał Tomek zmęczonym głosem.

Czułam się coraz bardziej samotna. Moja mama mieszkała daleko, w Białymstoku. Dzwoniłam do niej codziennie, ale nie chciałam jej martwić. Udawałam, że wszystko jest dobrze.

Pewnego popołudnia wróciłam z rozmowy kwalifikacyjnej – kolejnej nieudanej. W kuchni siedziała teściowa z sąsiadką.

– O, przyszła nasza pani doktor! – zakpiła teściowa. – I co, znalazłaś już pracę? Bo wiesz, u nas to trzeba mieć ręce do roboty, a nie tylko papierki.

Zacisnęłam zęby i uśmiechnęłam się sztucznie.

– Jeszcze nie, ale próbuję – odpowiedziałam spokojnie.

Wieczorem wybuchłam przy Tomku.

– Czemu nic nie mówisz? Czemu pozwalasz jej mnie tak traktować?

Spojrzał na mnie bezradnie.

– Kasia… To moja mama. Ona zawsze taka była. Musisz się przyzwyczaić.

– Przyzwyczaić? Do braku szacunku? Do tego, że czuję się tu jak powietrze?

Odwrócił się do ściany i udawał, że śpi. Poczułam się jeszcze bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej.

Z czasem zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Wychodziłam na długie spacery po okolicy, żeby nie słyszeć złośliwych uwag. Czasem płakałam na ławce w parku, patrząc na dzieci bawiące się na placu zabaw. Zazdrościłam im beztroski.

Pewnego dnia zadzwoniła moja mama.

– Kasiu, co się dzieje? Słyszę po głosie, że coś jest nie tak.

Nie wytrzymałam. Opowiedziałam jej wszystko – o teściowej, o Tomku, o tym, jak bardzo czuję się tu obca.

– Kochanie… – powiedziała cicho. – Musisz walczyć o siebie. Nie pozwól im siebie złamać.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o tym, kim byłam przed ślubem – pewną siebie dziewczyną z marzeniami i planami na przyszłość. Gdzie ona się podziała?

Następnego dnia postanowiłam coś zmienić. Zgłosiłam się do pracy w lokalnej bibliotece – nie była to praca marzeń, ale dawała mi niezależność finansową i pretekst do wychodzenia z domu.

Teściowa była niezadowolona.

– I kto teraz ugotuje obiad? – zapytała z wyrzutem.

– Może Tomek spróbuje? – odpowiedziałam spokojnie.

Spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Po raz pierwszy poczułam się silniejsza od niej.

Praca w bibliotece była moją ucieczką. Poznałam tam Anię – dziewczynę w moim wieku, która też miała trudne relacje z rodziną męża. Zaczęłyśmy się spotykać po pracy na kawę i długie rozmowy.

Z czasem zaczęłam stawiać granice. Kiedy teściowa krytykowała mnie przy stole, odpowiadałam spokojnie:

– Proszę pani, mam prawo robić rzeczy po swojemu.

Tomek patrzył na mnie zaskoczony. Coraz częściej dochodziło między nami do kłótni.

– Zmieniasz się – powiedział pewnego wieczoru. – Nie poznaję cię.

– Może po prostu zaczynam być sobą? – odpowiedziałam cicho.

Wiedziałam już wtedy, że jeśli nic się nie zmieni, będę musiała odejść. Nie chciałam być cieniem samej siebie.

Pewnego dnia spakowałam walizkę i pojechałam do mamy do Białegostoku. Tomek dzwonił i błagał, żebym wróciła. Obiecał zmiany. Ale ja wiedziałam już jedno: muszę najpierw zadbać o siebie.

Dziś mieszkam sama w wynajętym mieszkaniu. Pracuję w bibliotece i powoli odbudowuję siebie. Czasem myślę o Tomku i jego rodzinie… Czy mogliśmy być szczęśliwi? Czy kobieta zawsze musi walczyć o swoje miejsce w cudzym domu?

Może to pytanie warto zadać głośno: ile jesteśmy w stanie poświęcić dla miłości i czy warto zatracić siebie dla cudzej akceptacji?