Mój świat runął, gdy Paweł zostawił mnie z autystycznymi bliźniakami – czy można jeszcze uwierzyć w miłość?

– Nie dam rady, Anka! – Paweł wrzasnął tak głośno, że aż podskoczyłam. Stał w progu, z kurtką w ręku, a jego twarz była czerwona ze złości i bezsilności. – To nie jest życie! Ja… ja muszę wyjść!

Trzasnęły drzwi. Echo tego dźwięku odbija się we mnie do dziś. Przez chwilę stałam w miejscu, nie mogąc złapać oddechu. W pokoju obok Kuba i Michał, moi sześcioletni bliźniacy, układali swoje ulubione klocki Lego w idealnie równych rzędach. Nie zauważyli nawet, że ich tata właśnie odszedł.

To był dzień, w którym oficjalnie dowiedzieliśmy się, że chłopcy mają autyzm. Diagnoza padła jak wyrok. Siedzieliśmy wtedy w gabinecie pani doktor, a ona mówiła spokojnym głosem o spektrum, terapii, potrzebie wsparcia. Paweł patrzył na nią pustym wzrokiem. Ja zadawałam pytania, próbowałam zrozumieć, co to oznacza dla naszej rodziny. Ale Paweł już wtedy był gdzieś daleko.

Po jego odejściu świat się zatrzymał. Przez pierwsze dni nie mogłam spać. Chodziłam po mieszkaniu jak cień, słuchając cichych dźwięków nocnych zabaw chłopców. Michał powtarzał pod nosem te same słowa: „Mama tu, mama tu”, jakby próbował sobie przypomnieć, że jestem obok.

Moja mama przyjechała następnego dnia. – Aniu, musisz być silna – powiedziała, ściskając mnie za rękę. – Dla nich. Oni cię potrzebują.

Ale jak być silną, kiedy wszystko się wali? Praca w urzędzie gminy nie dawała mi ani pieniędzy, ani elastyczności. Chłopcy wymagali opieki praktycznie cały czas. Terapie kosztowały więcej niż zarabiałam. Zaczęłam szukać pomocy – poradnie psychologiczno-pedagogiczne, fundacje, grupy wsparcia na Facebooku.

W urzędzie powiedziano mi: – Proszę złożyć wniosek o świadczenie pielęgnacyjne. Ale wie pani, to długo trwa… I nie zawsze się udaje.

W kolejce do poradni spotkałam Martę. Miała córkę z zespołem Aspergera. – Trzeba walczyć – powiedziała mi wtedy. – System ci nie pomoże, musisz sama szukać rozwiązań.

Wieczorami płakałam do poduszki. Czułam się winna – czy to moja wina? Czy mogłam coś zrobić inaczej? Paweł nie odbierał telefonów. Przysyłał tylko krótkie smsy: „Nie dam rady”, „Przepraszam”, „Muszę odpocząć”.

Któregoś dnia Michał dostał ataku paniki w sklepie. Ludzie patrzyli na mnie z pogardą – „Nie umie pani wychować dzieci?” – usłyszałam od starszej kobiety. Wyszłam ze sklepu z płaczem, ciągnąc chłopców za ręce.

Z czasem nauczyłam się przewidywać ich reakcje. Michał nie znosił głośnych dźwięków, Kuba wpadał w histerię przy zmianie planów. Każdy dzień był jak pole minowe.

Najgorsze były święta. Rodzina Pawła przestała się odzywać. Moja mama pomagała jak mogła, ale sama była schorowana. Czułam się coraz bardziej samotna.

Pewnego wieczoru zadzwonił Paweł.
– Anka… Ja… Chciałem tylko powiedzieć, że przepraszam.
– Za co? Że zostawiłeś mnie samą?
– Ja nie umiem… Nie potrafię być ojcem takich dzieci.
– Takich? To twoi synowie!
Po tej rozmowie długo nie mogłam się uspokoić.

W pracy zaczęli patrzeć na mnie jak na problem. Szefowa wezwała mnie na rozmowę:
– Aniu, rozumiemy twoją sytuację, ale musisz być bardziej dyspozycyjna.
– Nie mogę zostawić chłopców samych…
– Może powinnaś pomyśleć o urlopie wychowawczym?

Zrozumiałam wtedy, że system nie jest dla takich jak ja. Samotna matka z dwójką niepełnosprawnych dzieci to dla wszystkich ciężar.

Zaczęłam pisać bloga o naszej codzienności. Pisałam o atakach paniki Michała, o obsesjach Kuby na punkcie pociągów, o tym, jak trudno znaleźć terapeutę na NFZ i jak drogie są prywatne zajęcia. Pisałam o tym, jak bardzo brakuje mi zwykłych rozmów z dorosłym człowiekiem.

Pewnego dnia napisał do mnie ktoś nowy – Tomek, ojciec dziewczynki z autyzmem. Zaczęliśmy rozmawiać przez internet. Opowiadał mi o swoich trudnościach, o tym, jak jego żona uciekła w pracę i zostawiła go samego z córką.

– Myślisz czasem o tym, żeby po prostu uciec? – zapytał mnie kiedyś.
– Każdego dnia – odpisałam szczerze.

Z Tomkiem zaczęliśmy się spotykać na kawę w parku. Rozumiał mnie jak nikt inny. Ale bałam się zaufać komukolwiek po tym, co zrobił Paweł.

Któregoś dnia Kuba zapytał:
– Mamo, dlaczego tata nie przychodzi?
Zabrakło mi słów.
– Tata jest… daleko. Ale ja zawsze tu będę.

Czasem myślę o Pawle – czy żałuje? Czy kiedykolwiek spróbuje naprawić to, co zepsuł? Czy ja sama jeszcze potrafię kochać?

Ostatnio Michał zaczął mówić nowe słowa: „Kocham cię, mamo”. To dla mnie więcej niż wszystko inne.

Patrzę na moich chłopców i zastanawiam się: czy po takim wszystkim można jeszcze uwierzyć w miłość? Czy ktoś kiedyś pokocha nas takich – złamanych, nieidealnych? A może prawdziwa miłość to ta codzienna walka i obecność mimo wszystko?