Ciemna Fala: Historia Kingi, która chciała być lekarzem
– Kinga, ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie siedziała po nocach nad książkami? – głos mamy przebił się przez ciszę mojego pokoju jak ostrze. Znowu. Zawsze to samo. – Chcesz się wykończyć przed maturą?
Zacisnęłam zęby, nie odrywając wzroku od podręcznika do biologii. W głowie miałam tylko jedno: muszę się dostać na medycynę. Muszę. Inaczej wszystko straci sens. Ale mama nie rozumiała. Dla niej ważniejsze było, żebym była „normalna” – żebym miała chłopaka, chodziła na imprezy, nie odstawała od innych dziewczyn w naszym małym miasteczku pod Poznaniem.
– Mamo, proszę cię, jeszcze tylko godzina – odpowiedziałam cicho, czując jak w gardle rośnie mi gula. – To dla mnie ważne.
– Ważne? – prychnęła. – Ważne to jest zdrowie i rodzina, a nie jakieś twoje wymysły! Zobacz na swoją siostrę, Agata już pracuje, ma narzeczonego, planują ślub. A ty? Ciągle tylko te książki i książki…
Wiedziałam, że nie wygram tej rozmowy. Mama zawsze stawiała Agatę za wzór. A ja? Byłam tą „dziwną” – zamkniętą w sobie, z głową w chmurach i marzeniami większymi niż nasze blokowisko.
Po tej kłótni długo nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit, słuchając cichych odgłosów domu: telewizor w salonie, szuranie kapci taty po korytarzu, śmiech Agaty przez telefon. Czułam się coraz bardziej obca we własnej rodzinie. Jakby wszyscy grali w jakimś filmie, do którego nie dostałam zaproszenia.
Rano w szkole próbowałam udawać, że wszystko jest w porządku. Ale nawet Ola, moja najlepsza przyjaciółka, zauważyła, że coś jest nie tak.
– Kinga, co się dzieje? Wyglądasz jakbyś nie spała całą noc.
– Nic… Po prostu dużo nauki – skłamałam.
– Przestań. Znam cię lepiej. Chodzi o twoją mamę?
Pokiwałam głową. Ola przytuliła mnie mocno i przez chwilę poczułam ulgę. Ale potem znów wrócił ciężar na klatce piersiowej. Coraz częściej miałam wrażenie, że tonę. Że jakaś ciemna fala zalewa mnie od środka i nie mogę złapać oddechu.
Wszystko pogorszyło się po wynikach próbnej matury z chemii. Dostałam 72%. Dla innych to byłby świetny wynik, ale dla mnie – porażka. Wiedziałam, że na medycynę trzeba mieć prawie wszystko na sto procent.
– Widzisz? – mama nie przepuściła okazji do komentarza. – Może to znak, że powinnaś pomyśleć o czymś innym? Może farmacja? Albo pielęgniarstwo? Lekarzem zostają tylko najlepsi.
Te słowa bolały bardziej niż najgorsza ocena. Przez kilka dni nie wychodziłam z pokoju. Przestałam jeść, spać… Nawet Ola zaczęła się martwić.
– Kinga, musisz z kimś pogadać – powiedziała pewnego dnia stanowczo. – Może z psychologiem?
Wyśmiałam ją wtedy. Psycholog? Przecież ja nie jestem wariatem! Ale nocami płakałam w poduszkę i coraz częściej myślałam o tym, żeby po prostu zniknąć.
Pewnego wieczoru usłyszałam przez ścianę rozmowę rodziców:
– Może przesadzamy z tą presją? – tata mówił cicho.
– Ona musi się nauczyć życia! – odpowiedziała mama. – Świat nie jest dla słabych.
Te słowa zapadły mi w pamięć jak drzazga. „Świat nie jest dla słabych”… A jeśli ja jestem słaba?
Zaczęłam unikać ludzi. W szkole przestałam się odzywać na lekcjach, przestałam spotykać się z Olą po zajęciach. Nawet Agata próbowała ze mną rozmawiać:
– Kinga, co się z tobą dzieje? Zawsze byłaś taka ambitna…
Ale ja już nie miałam siły tłumaczyć nikomu swoich lęków.
W końcu przyszedł dzień egzaminów maturalnych. Rano patrzyłam w lustro i widziałam zupełnie obcą osobę: podkrążone oczy, blade policzki, drżące ręce. Mama podała mi śniadanie i powiedziała:
– Pamiętaj, że cokolwiek się stanie, kochamy cię.
Po raz pierwszy od dawna poczułam coś na kształt nadziei.
Egzaminy poszły mi… przeciętnie. Nie tak dobrze jak chciałam, ale też nie tragicznie. Czekałam na wyniki jak na wyrok.
Kiedy przyszły listy z uczelni, serce waliło mi jak oszalałe. Medycyna – nie dostałam się. Farmacja – przyjęta. Pielęgniarstwo – przyjęta.
Mama była zachwycona:
– Widzisz? Mówiłam! To też dobry zawód!
Ale ja czułam tylko pustkę.
Przez całe wakacje chodziłam jak cień samej siebie. Ola wyjechała do Warszawy na studia psychologiczne, Agata szykowała się do ślubu… A ja utknęłam w miejscu.
Pewnej nocy wyszłam z domu i poszłam nad jezioro za miastem. Usiadłam na brzegu i patrzyłam w ciemną wodę. Myślałam o tym wszystkim, co straciłam: marzeniach o medycynie, o wielkiej miłości (bo przecież nawet chłopaka nigdy nie miałam), o rodzinie, która nigdy mnie nie rozumiała.
Nagle usłyszałam czyjeś kroki za sobą.
– Kinga? Co ty tu robisz o tej porze?
To był Bartek – chłopak z mojej klasy, zawsze cichy i trochę dziwny jak ja.
– Nie mogłam spać – odpowiedziałam szczerze.
Usiadł obok mnie i przez chwilę milczeliśmy razem.
– Też czasem mam wrażenie, że wszystko jest bez sensu – powiedział nagle Bartek. – Ale potem myślę sobie: może jeszcze coś dobrego mnie spotka?
Spojrzałam na niego i po raz pierwszy od miesięcy poczułam coś na kształt ulgi. Może rzeczywiście jeszcze coś dobrego mnie spotka?
Dziś jestem na pierwszym roku farmacji. Nie jest to medycyna, ale… zaczynam wierzyć, że mogę być szczęśliwa nawet jeśli moje życie potoczyło się inaczej niż planowałam.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę musimy spełniać wszystkie swoje marzenia? A może najważniejsze to nauczyć się żyć z tymi niespełnionymi?