Po śmierci teściowej odkryłam prawdę: Czy można kochać kogoś, kto nigdy cię nie zaakceptował?
– Znowu nie posoliłaś ziemniaków, Aniu – usłyszałam za plecami głos teściowej, kiedy stawiałam obiad na stół. Jej ton był chłodny, jakby każda moja czynność była kolejnym dowodem na to, że nie nadaję się na żonę jej syna. Spojrzałam na męża, Marka, szukając wsparcia, ale on tylko wzruszył ramionami i zajął się telefonem. Przez trzydzieści lat byłam w tym domu gościem, choć mieszkałam tu na stałe.
Pamiętam dzień naszego ślubu. Mama Marka płakała – nie ze wzruszenia, lecz z żalu. „Mogłeś znaleźć kogoś lepszego” – powiedziała mu wtedy cicho, myśląc, że nie słyszę. Ale słyszałam. Słyszałam każde jej słowo przez te wszystkie lata. Każde westchnienie, każde spojrzenie pełne zawodu. Próbowałam wszystkiego: piekłam jej ulubione ciasta, dbałam o dom, opiekowałam się nią, kiedy zachorowała. Nigdy nie usłyszałam „dziękuję”.
Cisza była naszym codziennym językiem. Rozmawiałyśmy o pogodzie, o zakupach, o tym, co trzeba zrobić w domu. Nigdy o uczuciach. Nigdy o mnie. Nawet kiedy urodził się nasz syn, Michał, teściowa patrzyła na mnie z dystansem. „Ma oczy Marka” – mówiła z dumą, jakby chciała podkreślić, że to nie moja zasługa.
Z czasem nauczyłam się żyć w tej ciszy. Przestałam oczekiwać akceptacji. Skupiłam się na pracy i wychowaniu Michała. Marek był coraz bardziej nieobecny – praca, delegacje, spotkania z kolegami. Czułam się samotna nawet wtedy, gdy siedzieliśmy razem przy stole.
Kiedy teściowa zachorowała poważniej, opieka nad nią spadła na mnie. Marek pomagał rzadko i niechętnie. Nocami siedziałam przy jej łóżku, podawałam leki, zmieniałam pościel. Czasem patrzyła na mnie długo i milczała. Myślałam wtedy: może teraz mnie zobaczy? Może doceni?
Pewnej nocy, kiedy jej oddech stał się płytki i nierówny, złapała mnie za rękę mocniej niż zwykle.
– Aniu… – wyszeptała – przepraszam…
Ale zanim zdążyłam zapytać za co, zamknęła oczy na zawsze.
Po pogrzebie dom wypełniła jeszcze głębsza cisza. Marek zamknął się w sobie. Michał wyjechał na studia do Warszawy i dzwonił coraz rzadziej. Zostałam sama z pustką i pytaniami bez odpowiedzi.
Kilka tygodni później przeglądałam szuflady w pokoju teściowej. Szukałam dokumentów potrzebnych do spraw spadkowych. W jednej z nich znalazłam stary zeszyt – jej pamiętnik. Przez chwilę wahałam się, czy mam prawo go czytać. Ale ciekawość zwyciężyła.
Pierwsze strony były pełne codziennych zapisków: rachunki, lista zakupów, notatki o lekach. Ale potem zaczęły pojawiać się wpisy o mnie.
„Nie potrafię zaakceptować Ani. Jest inna niż sobie wyobrażałam żonę dla Marka. Cicha, zamknięta w sobie… Ale widzę, jak bardzo się stara. Czasem mam wyrzuty sumienia, że jestem dla niej taka chłodna. Może powinnam spróbować ją polubić?”
Czytałam dalej:
„Dziś Ania upiekła sernik – lepszy niż mój! Nie powiedziałam jej tego, bo… bo sama nie wiem dlaczego. Może boję się przyznać do słabości? Może boję się stracić syna?”
Łzy zaczęły mi kapać na kartki zeszytu.
„Ania opiekuje się mną lepiej niż własna córka by to zrobiła. Jestem jej wdzięczna, ale nie umiem tego okazać. Może już za późno?”
Z każdą kolejną stroną czułam coraz większy żal – do niej i do siebie samej. Przez tyle lat żyłyśmy obok siebie jak dwie obce kobiety pod jednym dachem. Każda z nas bała się zrobić pierwszy krok.
Wieczorem usiadłam z Markiem przy stole.
– Znalazłam pamiętnik mamy – powiedziałam cicho.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
– I?
– Ona… ona mnie doceniała. Tylko nigdy nie umiała tego powiedzieć.
Marek spuścił wzrok.
– Wiesz… Mama zawsze była trudna w okazywaniu uczuć. Ja też taki jestem.
Przez chwilę milczeliśmy.
– Może powinniśmy nauczyć się mówić sobie dobre rzeczy – odezwałam się w końcu.
Marek skinął głową i pierwszy raz od dawna ujął moją dłoń.
Minęło kilka miesięcy. Dom powoli wypełniał się nowymi dźwiękami: rozmowami z Michałem przez telefon, śmiechem wnuczki podczas wizyt weekendowych. Ale rana po tych latach milczenia wciąż bolała.
Często wracam myślami do tamtych chwil i pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy gdybym była bardziej otwarta albo odważniejsza, coś by się zmieniło? A może to po prostu los – że czasem miłość pozostaje jednostronna?
Czy można naprawdę kochać kogoś, kto nigdy cię nie zaakceptował? Czy warto walczyć o akceptację za wszelką cenę? Może najważniejsze to nauczyć się kochać siebie – nawet jeśli inni tego nie potrafią.