Uciekłam od tyrana – noc, która zmieniła wszystko. Czy naprawdę jestem sama?

— Mamo, zimno mi… — szeptała Zosia, tuląc się do mojej nogi. Stałam na klatce schodowej, w cieniu żółtego światła, z dwiema córkami przy boku i torbą, w której zmieściłam całe nasze życie. Drzwi do mieszkania Jitki były zamknięte. Słyszałam zza nich głos jej męża, Piotra: — Nie będziemy się w to mieszać! Niech idzie na policję, a nie tutaj się ukrywa! — Jitka próbowała coś powiedzieć, ale Piotr był nieugięty. Stałam tam, czując jak serce wali mi jak oszalałe, a łzy cisną się do oczu.

Jeszcze kilka godzin temu byłam w naszym mieszkaniu na Pradze. Marek wrócił z pracy pijany. Znowu. Tym razem nie wystarczyło mu wyżywanie się na mnie — wrzeszczał na Zosię, że rozlała herbatę. Kiedy podniósł na nią rękę, coś we mnie pękło. Chwyciłam dziewczynki, wrzuciłam do torby kilka ubrań i dokumenty. Wybiegłyśmy na klatkę boso, w piżamach. Marek krzyczał za nami, że nas znajdzie i zabije.

Biegłyśmy przez nocne miasto. Zosia płakała, Lena szła w milczeniu, trzymając mnie kurczowo za rękę. Nie miałam dokąd pójść — rodzice nie żyli, z bratem nie rozmawiałam od lat. Jitka była moją ostatnią nadzieją. Zawsze powtarzała: „Gdybyś kiedyś potrzebowała pomocy, przyjdź do mnie”.

Teraz stałam pod jej drzwiami i słuchałam, jak Piotr zamyka zasuwę. Jitka wyszła tylko na chwilę, podała mi koc i szeptem przepraszała: — Przepraszam, on się boi Marka… Nie mogę nic zrobić…

Zsunęłam się po ścianie na podłogę. Dziewczynki przytuliły się do mnie. Czułam się jak śmieć. Jak mogłam dopuścić do tego wszystkiego? Przez lata tłumaczyłam Marka przed sobą i przed innymi: „On ma ciężką pracę”, „To tylko stres”, „Przecież czasem jest dobry”. Ale to nieprawda. Był tyranem. Bałam się go każdego dnia.

Przypomniałam sobie pierwsze lata naszego małżeństwa. Marek był czarujący, zabawny, troskliwy. Wszyscy mówili: „Zazdroszczę ci takiego faceta”. Po ślubie zaczął pić. Najpierw były tylko słowa — wyzwiska, poniżanie. Potem przyszły pierwsze razy, kiedy mnie uderzył. Przepraszał, płakał, przynosił kwiaty. Wybaczałam mu dla dzieci, dla rodziny, dla pozorów.

Z czasem przestałam wierzyć w zmianę. Każdy dzień był walką o przetrwanie — byle nie sprowokować go do furii. Dziewczynki widziały więcej niż chciałam przyznać. Zosia zaczęła jąkać się ze strachu, Lena zamknęła się w sobie.

Na klatce schodowej czas płynął wolno. Siedziałam tam z dziećmi do rana. Ludzie przechodzili obok nas obojętnie — jedna starsza pani spojrzała na nas z litością i rzuciła: — Może trzeba było lepiej męża pilnować…

O świcie zdecydowałam się zadzwonić na policję. Ręce mi drżały, gdy tłumaczyłam dyspozytorce naszą sytuację. Przyjechali po pół godzinie. Policjant spojrzał na mnie z niedowierzaniem: — Dlaczego dopiero teraz pani ucieka? — Nie odpowiedziałam. Jak miałam powiedzieć obcemu człowiekowi o latach upokorzeń?

Zabrali nas do ośrodka interwencji kryzysowej na Grochowie. Tam po raz pierwszy od dawna poczułam się bezpieczna — drzwi były zamykane na klucz od środka, a pracownice mówiły do mnie po imieniu. Dziewczynki dostały ciepłe kakao i nowe piżamy.

Przez kolejne dni walczyłam z poczuciem winy i wstydu. Dzwoniłam do Jitki — nie odbierała telefonu. Pisałam do brata — odpisał krótko: „Nie mieszaj mnie w swoje sprawy”.

W ośrodku poznałam inne kobiety z podobnymi historiami. Jedna z nich, Basia, powiedziała mi: — Najgorsze to uwierzyć, że jesteś sama. Oni chcą ci wmówić, że nikt ci nie pomoże.

Zaczęłam chodzić na terapię. Uczyłam się mówić o przemocy bez wstydu. Dziewczynki powoli wracały do siebie — Zosia przestała się jąkać, Lena zaczęła rysować kolorowe obrazki.

Po miesiącu dostałam mieszkanie socjalne na Targówku. Było małe i stare, ale nasze własne. Pierwszej nocy spałyśmy razem na jednym materacu i płakałyśmy ze szczęścia.

Marek próbował nas znaleźć — dzwonił z groźbami, pisał listy do ośrodka. Policja założyła nam Niebieską Kartę i dostałyśmy zakaz zbliżania się dla niego.

Najbardziej bolało mnie to, że Jitka już nigdy się nie odezwała. Przez lata była moją powierniczką — teraz jej mąż był ważniejszy niż nasze życie.

Czasem pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy naprawdę jestem taka słaba? Ale patrzę na moje córki i wiem jedno: już nigdy nie pozwolę nikomu nas skrzywdzić.

Czy naprawdę w Polsce kobieta zostaje sama w walce o godność? Ilu ludzi jeszcze zamknie przede mną drzwi?