Zdradził mnie, a potem powiedział, że to moja wina. Historia kobiety, która poświęciła wszystko dla rodziny
– To przez ciebie! – jego głos odbił się echem od ścian naszej kuchni. Stałam przy zlewie, ściskając w dłoniach talerz tak mocno, że aż bałam się, że go roztrzaskam. Michał patrzył na mnie z wyrzutem, jakby to ja byłam winna temu, co się stało. – Gdybyś nie była taka zimna… gdybyś miała dla mnie czas…
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Jeszcze kilka dni temu myślałam, że jesteśmy szczęśliwą rodziną. Dwoje dzieci – Kasia i Bartek – szkoła, praca, kredyt na mieszkanie. Wszystko poukładane, jak w tych wszystkich polskich rodzinach z blokowisk. A teraz? Teraz mój świat rozpadł się na kawałki.
Zawsze stawiałam rodzinę na pierwszym miejscu. Odkąd urodziła się Kasia, zrezygnowałam z pracy w biurze rachunkowym. Michał mówił: „Po co ci ta robota? Dzieci cię potrzebują”. Więc zostałam w domu. Gotowałam, sprzątałam, pomagałam dzieciom w lekcjach. Wieczorami czekałam na niego z kolacją. Czasem zasypiałam przy stole, bo wracał coraz później.
Pierwsze sygnały były subtelne. Nowy zapach perfum na jego koszuli. Wiadomości w telefonie podpisane „Kuba”, ale pisane jakby kobiecą ręką. Zbywał moje pytania śmiechem: „Znowu wymyślasz”. Przez chwilę chciałam wierzyć, że to tylko moja wyobraźnia.
Aż pewnego dnia zobaczyłam ich razem. Wracałam z zakupów wcześniej niż zwykle. Stał z nią pod naszym blokiem – wysoką blondynką w czerwonym płaszczu. Śmiali się, a on dotykał jej ramienia tak, jak kiedyś dotykał mojego.
Wróciłam do domu na drżących nogach. Przez godzinę siedziałam na kanapie, gapiąc się w ścianę. Kiedy Michał wszedł do mieszkania, nie wytrzymałam:
– Kim ona jest?
Zbladł. Przez chwilę myślałam, że zaprzeczy. Ale tylko wzruszył ramionami.
– To nie tak…
Potem była długa noc pełna krzyków i łez. Dzieci zamknęły się w swoich pokojach. Ja płakałam w łazience, a on tłumaczył mi przez drzwi, że to moja wina. Że się zmieniłam. Że nie jestem już tą samą dziewczyną, którą poznał dziesięć lat temu.
Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Michał wychodził rano i wracał późno. Ja próbowałam udawać przed dziećmi, że wszystko jest w porządku. Ale one widziały więcej niż myślałam. Kasia przestała się uczyć, Bartek zamknął się w sobie.
Moja mama powtarzała: „Trzeba wybaczać dla dobra dzieci”. Teściowa dzwoniła i pytała, co zrobiłam źle. Przyjaciółki radziły: „Rzuć go! Zasługujesz na więcej”. Ale ja nie wiedziałam już, kim jestem bez niego.
Pewnej nocy nie wytrzymałam i zadzwoniłam do Magdy – mojej dawnej koleżanki z pracy.
– Gosia, musisz coś zrobić dla siebie – powiedziała stanowczo. – On cię niszczy.
Zaczęłam chodzić na spacery po parku. Sama. Bez dzieci, bez Michała. Siedziałam na ławce i patrzyłam na ludzi – matki z dziećmi, zakochane pary, starszych panów karmiących gołębie. Zazdrościłam im spokoju.
Któregoś dnia Michał wrócił wcześniej niż zwykle.
– Musimy pogadać – powiedział cicho.
Usiadł naprzeciwko mnie przy stole.
– Nie wiem już, czego chcę – zaczął. – Może powinniśmy się rozstać?
Poczułam ulgę i strach jednocześnie.
– A dzieci? – zapytałam tylko.
– Poradzimy sobie – odpowiedział bez przekonania.
Przez kilka tygodni żyliśmy w zawieszeniu. Dzieci czuły napięcie i zaczęły zadawać pytania:
– Mamo, czy tata nas zostawi?
Nie umiałam odpowiedzieć.
W końcu podjęliśmy decyzję o separacji. Michał wynajął kawalerkę na drugim końcu miasta. Dzieci płakały przez pierwsze noce, ale potem zaczęły przyzwyczajać się do nowej rzeczywistości.
Zostałam sama z dwójką dzieci i pustką w sercu. Przez długi czas miałam wrażenie, że nie dam rady. Ale każdego dnia uczyłam się żyć od nowa – dla siebie i dla nich.
Znalazłam pracę w małym biurze rachunkowym niedaleko domu. Szefowa była wyrozumiała – wiedziała o mojej sytuacji i pozwalała mi wychodzić wcześniej po dzieci do szkoły. Powoli zaczęłam odzyskiwać poczucie własnej wartości.
Michał czasem dzwonił. Pytał o dzieci, o sprawy finansowe. Raz zapytał nawet:
– Może spróbujemy jeszcze raz?
Ale ja już nie byłam tą samą Gosią co kiedyś.
Zrozumiałam jedno: nie można budować szczęścia na poświęceniu siebie samej. Przez lata zapominałam o swoich potrzebach i marzeniach – wszystko dla rodziny, dla niego. A on? Zdradził mnie i jeszcze obarczył winą.
Dziś patrzę w lustro i widzę kobietę silniejszą niż kiedykolwiek wcześniej. Nadal boli mnie to, co się stało – ale wiem już, że zasługuję na szacunek i miłość.
Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę wybaczyć taką zdradę? I czy warto próbować ratować coś, co zostało tak bardzo zniszczone? Może lepiej nauczyć się kochać siebie od nowa? Co wy o tym myślicie?