Po śmierci Piotra zostałam tylko z pudełkiem zdjęć. Czy rodzina naprawdę coś znaczy, gdy wszystko rozbija się o pieniądze?

— Nie rozumiem, dlaczego wszystko musi być takie trudne — powiedziałam, patrząc na pustą filiżankę po kawie. Siedziałam przy kuchennym stole w mieszkaniu, które jeszcze pachniało Piotrem. Jego żona, Magda, krzątała się po salonie, zbierając dokumenty do teczki. W powietrzu wisiała cisza, ciężka jak ołów.

— To nie jest kwestia trudności, Aniu. Takie jest życie — odpowiedziała chłodno, nie patrząc mi w oczy. — Piotr wszystko zapisał mi. Tak chciał.

Zacisnęłam dłonie na kolanach. W głowie dudniło mi jedno pytanie: „Dlaczego?” Przecież byliśmy rodzeństwem. Przez całe dzieciństwo dzieliliśmy się wszystkim — nawet ostatnim kawałkiem czekolady. A teraz zostałam z pudełkiem starych zdjęć i poczuciem, że nie istnieję.

Piotr odszedł nagle, zbyt młodo. Zawał serca w środku nocy. Kiedy zadzwoniła do mnie Magda, nie mogłam uwierzyć. Przez pierwsze dni żyłam jak we śnie — załatwianie pogrzebu, kondolencje, łzy mamy i ojca. Wszyscy byliśmy razem, choć każdy osobno przeżywał swój ból.

Po pogrzebie wszystko zaczęło się rozpadać. Magda zamknęła się w sobie, a ja próbowałam być blisko, choć czułam się jak intruz. Pewnego dnia przyszłam do ich mieszkania po kilka rzeczy Piotra — chciałam zabrać jego ulubioną książkę i sweter, który zawsze nosił na rodzinne spotkania. Magda stała w drzwiach i powiedziała:

— Aniu, nie wiem, czy to dobry pomysł. Muszę to wszystko uporządkować.

Zamarłam. — To tylko kilka rzeczy…

— Rozumiem, ale… Piotr zostawił testament. Wszystko jest zapisane na mnie.

Poczułam się tak, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez chwilę nie mogłam oddychać. Wróciłam do domu z pustymi rękami i łzami w oczach.

Mama próbowała mnie pocieszać:

— Może Magda jeszcze zmieni zdanie…

Ale wiedziałam, że to koniec. Zostało mi tylko pudełko starych zdjęć — nasze dzieciństwo na działce u dziadków, Piotr z rozbitym kolanem i ja z warkoczykami, śmiejący się rodzice przy grillu. Przeglądałam je nocami, próbując znaleźć sens w tym wszystkim.

Z czasem zaczęły się rodzinne rozmowy o spadku. Ojciec był wściekły:

— To niesprawiedliwe! Jesteś jego siostrą! Powinnaś coś dostać!

Ale prawo było po stronie Magdy. Testament był jasny. Rodzina zaczęła się dzielić — jedni uważali, że powinnam walczyć w sądzie, inni mówili: „Daj spokój, to tylko rzeczy”.

A ja? Ja czułam się coraz bardziej niewidzialna. W pracy nie mogłam się skupić, znajomi unikali rozmów o rodzinie. Nawet mama zaczęła mówić o Piotrze coraz rzadziej — jakby bała się rozdrapywać rany.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Magda.

— Aniu… Chciałam ci powiedzieć, że sprzedaję mieszkanie. Nie dam rady tu mieszkać sama.

— Rozumiem — odpowiedziałam cicho.

— Jeśli chcesz… możesz zabrać te zdjęcia i kilka rzeczy Piotra. Resztę oddam na cele charytatywne.

Pojechałam tam jeszcze raz. Mieszkanie było już prawie puste. Wzięłam pudełko ze zdjęciami i kilka książek Piotra. Dotykałam ich okładek jak relikwii.

— Dziękuję — powiedziałam na odchodne.

Magda spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem.

— Przepraszam, Aniu. Nie wiem, jak to wszystko poukładać.

Wyszłam na klatkę schodową i rozpłakałam się jak dziecko.

Od tamtej pory minęło kilka miesięcy. Rodzina już prawie nie rozmawia z Magdą. Ojciec nie może jej wybaczyć, mama milczy. Ja zostałam z tym swoim pudełkiem wspomnień i pytaniem: czy więzy rodzinne naprawdę coś znaczą, kiedy wszystko rozbija się o pieniądze i żal?

Czasem patrzę na zdjęcie Piotra z dzieciństwa i pytam siebie: „Czy gdyby żył, pozwoliłby na to wszystko? Czy rodzina to tylko słowo?” Może ktoś z was zna odpowiedź?