Z drugiej strony: Moja teściowa, której nigdy nie rozumiałam – aż do jednej rozmowy

— Nie rozumiem, dlaczego zawsze musisz wszystko robić po swojemu! — krzyknęłam, trzaskając drzwiami kuchni. Moja teściowa, pani Zofia, siedziała przy stole z filiżanką herbaty i patrzyła na mnie tym swoim chłodnym, oceniającym wzrokiem. Od lat czułam się w jej obecności jak niechciany gość we własnym domu. Nawet po ślubie z Piotrem nie potrafiłam się z nią dogadać. Każda wizyta kończyła się spięciem, a każde święta były dla mnie udręką.

Piotr zawsze powtarzał: „Ona taka już jest, nie przejmuj się”, ale ja nie potrafiłam przejść nad tym do porządku dziennego. Czułam się przez nią oceniana, krytykowana, niewystarczająco dobra dla jej syna. Kiedy urodziła się nasza córka, Lena, miałam nadzieję, że coś się zmieni. Ale Zofia tylko jeszcze bardziej zaczęła ingerować w nasze życie. „Nie tak trzyma się dziecko”, „Za lekko ją ubierasz”, „Moja mama robiła to inaczej” — słyszałam niemal codziennie.

Przez lata narastała we mnie frustracja. Unikałam spotkań rodzinnych, wymyślałam wymówki, żeby nie jeździć do teściowej. Piotr czasem jeździł sam, a ja czułam ulgę. W głębi duszy miałam poczucie winy, ale tłumaczyłam sobie, że to ona jest winna — ona nigdy mnie nie zaakceptowała.

Wszystko zmieniło się pewnego listopadowego wieczoru. Piotr wracał z pracy i już nigdy nie dotarł do domu. Wypadek samochodowy na trasie do Warszawy — tak brzmiała lakoniczna informacja od policjanta. Świat mi się zawalił. Przez pierwsze dni żyłam jak w amoku, próbując ogarnąć pogrzeb, formalności, opiekę nad Leną. Zofia pojawiła się u nas niemal natychmiast. Siedziała cicho w kącie salonu, czasem płakała po cichu, czasem patrzyła na mnie z wyrzutem. Nie potrafiłam jej współczuć — byłam zbyt pogrążona w swoim bólu.

Po pogrzebie zostałyśmy same w kuchni. Lena spała, a dom był nienaturalnie cichy. Zofia siedziała przy stole i gładziła dłonią obrus.

— Wiesz… — zaczęła cicho — nigdy nie chciałam być taka dla ciebie.

Spojrzałam na nią zaskoczona. Pierwszy raz od lat usłyszałam w jej głosie coś innego niż chłód.

— Piotr był moim jedynym dzieckiem — mówiła dalej. — Po śmierci męża całe życie podporządkowałam jemu. Chciałam być dla niego wszystkim… i chyba przez to nie umiałam cię zaakceptować.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez chwilę milczałyśmy.

— On… — Zofia zawahała się — on nie był łatwym synem. Dużo rzeczy mi nie mówił. Często miałam wrażenie, że mnie unikał. Myślałam, że to przez ciebie… Ale teraz widzę, że to ja byłam problemem.

Poczułam nagle falę współczucia. Przez lata widziałam w niej tylko zimną kobietę, która chce mi zabrać męża i dziecko. Nie dostrzegałam jej samotności i lęku przed utratą syna.

— Przepraszam — wyszeptałam. — Też nie byłam wobec ciebie fair.

Zofia spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

— Myślisz, że jeszcze możemy być rodziną? — zapytała cicho.

To pytanie rozbrzmiewało we mnie przez kolejne tygodnie. Zaczęłyśmy rozmawiać częściej — o Piotrze, o Lenie, o codziennych sprawach. Zofia opowiadała mi o swoim dzieciństwie na wsi pod Radomiem, o trudnym małżeństwie z despotycznym mężem, o tym, jak bardzo bała się samotności po jego śmierci. Zrozumiałam wtedy, że jej chłód był tarczą obronną przed światem, który ciągle ją ranił.

Z czasem zaczęłyśmy razem gotować obiady dla Leny, chodzić na spacery po parku Skaryszewskim i nawet śmiać się z dawnych nieporozumień. Odkrywałam w niej kobietę pełną ciepła i troski — tylko bardzo zagubioną.

Najtrudniejsze było wybaczyć sobie te wszystkie lata wzajemnej niechęci i żalu. Często wracały do mnie wspomnienia kłótni i przykrych słów. Ale wiedziałam już, że każda z nas miała swoje powody i swoje rany.

Dziś patrzę na Zofię inaczej. Stała się dla mnie kimś bliskim — może nawet matką, której zawsze mi brakowało. Lena uwielbia spędzać z nią czas i widzę w oczach teściowej radość, której nigdy wcześniej nie dostrzegałam.

Czasem myślę o Piotrze i zastanawiam się, co by powiedział na tę zmianę między nami. Może właśnie tego chciałby najbardziej?

Czy naprawdę musimy tracić bliskich, żeby zobaczyć drugiego człowieka takim, jakim jest naprawdę? Ile jeszcze relacji moglibyśmy uratować, gdybyśmy odważyli się na jedną szczerą rozmowę?