Czy szczęście naprawdę istnieje? Historia Wioli, która uwierzyła w miłość

— Wiolka, wyjdź za mnie! — usłyszałam ten okrzyk, gdy Krzysztof, lekko chwiejąc się na nogach, klęknął przede mną na środku salonu podczas urodzin mojej siostry. Wszyscy goście zaczęli bić brawo, a ja poczułam, jak serce wali mi w piersi. Był taki czarujący, taki pewny siebie. W tamtej chwili nie widziałam nic poza jego szerokim uśmiechem i błyskiem w oku. Odpowiedziałam „tak”, choć gdzieś w środku czułam niepokój – przecież to wszystko działo się tak szybko.

Nasze życie po ślubie zaczęło się jak z bajki. Krzysztof był duszą towarzystwa, wszędzie go pełno, zawsze miał żart na podorędziu. Moi rodzice byli zachwyceni, choć mama czasem szeptała mi do ucha: „Wioluś, on chyba za bardzo lubi wypić”. Zbywałam to śmiechem. Przecież każdy czasem się bawi, prawda? Nie chciałam widzieć tego, co było oczywiste dla innych.

Pierwsze miesiące były piękne. Kupiliśmy małe mieszkanie na Pradze, urządzaliśmy je razem, śmialiśmy się z naszych nieudolnych prób malowania ścian. Krzysztof często wracał późno z pracy – tłumaczył się spotkaniami służbowymi. Czasem czułam od niego alkohol, ale mówił, że to tylko jedno piwo z kolegami. Nie chciałam robić awantur.

Pewnego wieczoru wrócił do domu pijany jak nigdy wcześniej. Zaczęliśmy się kłócić. — Wiola, przestań mnie kontrolować! — krzyczał, rzucając kluczami o podłogę. — To tylko piwo! Każdy facet pije! — Ale ty nie jesteś każdym facetem! — odpowiedziałam drżącym głosem. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach coś obcego, coś zimnego.

Z czasem było coraz gorzej. Krzysztof pił coraz częściej, a ja coraz częściej płakałam po nocach. Próbowałam z nim rozmawiać, prosiłam, błagałam. — Kochanie, proszę cię, przestań… — mówiłam cicho, gdy leżał na kanapie z butelką w ręku. — Dla mnie? Dla nas? — Nie przesadzaj — burknął i odwrócił się do ściany.

Zaczęły się kłamstwa. Mówił, że wychodzi tylko na godzinę, a wracał nad ranem. Znajdowałam paragony z barów w kieszeniach jego płaszcza. Czułam się coraz bardziej samotna. Moja siostra próbowała mnie wspierać, ale sama miała swoje życie i dzieci. Mama powtarzała: „Wioluś, musisz być silna”. Ale jak być silną, kiedy serce pęka na milion kawałków?

Najgorsze przyszło wtedy, gdy dowiedziałam się o jego zdradzie. Przypadkiem zobaczyłam wiadomość na jego telefonie: „Było cudownie wczoraj… Powtórzymy?”. Poczułam, jak świat wali mi się na głowę. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Kiedy zapytałam go wprost, nie zaprzeczył. — No i co z tego? — powiedział zimno. — Może gdybyś nie była taka spięta… Może gdybyś była inna… — Słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego.

Przez kilka tygodni żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Krzysztof pił jeszcze więcej, a ja zamykałam się w łazience i płakałam do utraty tchu. W pracy udawałam, że wszystko jest w porządku – uśmiechałam się do klientów w sklepie z ubraniami, żartowałam z koleżankami. Ale w środku byłam wrakiem.

Pewnego dnia nie wytrzymałam. Spakowałam walizkę i pojechałam do rodziców na wieś pod Radomiem. Mama przyjęła mnie bez słowa – tylko mocno przytuliła i pozwoliła mi wypłakać się w jej ramionach. Tata milczał przez kilka dni, ale potem powiedział: „Wioluś, życie jest za krótkie na takie cierpienie”.

Przez kilka miesięcy próbowałam poukładać sobie życie na nowo. Krzysztof dzwonił czasem – raz błagał o wybaczenie, innym razem wyzywał mnie od najgorszych. Nie wiedziałam już, kim jestem i czego chcę. Czułam się winna – może rzeczywiście to moja wina? Może powinnam była być bardziej wyrozumiała?

W końcu postanowiłam wrócić do Warszawy i zacząć wszystko od nowa. Wynajęłam małe mieszkanie na Ochocie i znalazłam nową pracę w kawiarni. Poznałam nowych ludzi – Anię i Pawła – którzy stali się moimi przyjaciółmi i wsparciem. Zaczęłam chodzić na terapię i powoli odzyskiwać siebie.

Pewnego dnia spotkałam Krzysztofa przypadkiem na ulicy. Był zmieniony – postarzały, smutny, z butelką piwa w ręku. Spojrzał na mnie i przez chwilę wydawało mi się, że chce coś powiedzieć… Ale tylko odwrócił wzrok i poszedł dalej.

Dziś wiem jedno: szczęście nie przychodzi samo i nie zawsze trwa wiecznie. Trzeba o nie walczyć każdego dnia – nawet jeśli oznacza to zostawienie za sobą tego, co kiedyś wydawało się najważniejsze.

Czasem zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy szczęście naprawdę istnieje – czy to tylko chwilowe złudzenie? Może każdy z nas musi sam znaleźć odpowiedź na to pytanie.