Kiedy rodzina się rozpada: Opowieść babci z warszawskiego blokowiska
— Mamo, nie mieszaj się! — krzyknął mój syn Piotr przez telefon tak głośno, że aż odsunęłam słuchawkę od ucha. W tle słyszałam płacz mojego wnuka, Maćka. Znowu. Od kilku miesięcy nasza rodzina przypominała pole bitwy, a ja byłam w samym środku, bez broni i bez mapy.
Jeszcze rok temu wszystko wydawało się poukładane. Piotr i jego żona Ania mieszkali piętro wyżej w naszym bloku na warszawskim Ursynowie. Maciek codziennie wpadał do mnie po szkole na naleśniki i opowiadał o swoich marzeniach: chciał być piłkarzem, jak Lewandowski. Ale potem zaczęły się kłótnie. Najpierw ciche, potem coraz głośniejsze. Ania wracała późno z pracy, Piotr był coraz bardziej rozdrażniony. Maciek przestał się uśmiechać.
Pewnego wieczoru usłyszałam trzask drzwi. Wybiegłam na klatkę schodową i zobaczyłam Anię z walizką i Maćkiem, który tulił do siebie pluszowego misia. — Mamo, zabieram Maćka na kilka dni do mamy — powiedziała Ania, nie patrząc mi w oczy. — Piotr nie chce rozmawiać.
Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Maciek był raz u mnie, raz u Ani, raz u Piotra. Przestał chodzić na treningi. Zaczął się jąkać. Widziałam, jak bardzo cierpi, ale nie wiedziałam, jak mu pomóc.
Któregoś dnia zadzwoniła do mnie Ania. — Pani Zosiu, czy może pani odebrać Maćka ze szkoły? Mam spotkanie w pracy, Piotr nie odbiera telefonu. — Oczywiście — odpowiedziałam bez wahania. Kiedy odebrałam Maćka, był blady i milczący. — Babciu, czy mama i tata już się nie pogodzą? — zapytał cicho w tramwaju. Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.
Wieczorem zadzwoniłam do Piotra. — Synu, musicie porozmawiać dla dobra Maćka. On cierpi! — Mamo, nie rozumiesz! To już koniec! Ania mnie zdradziła! — krzyknął i się rozłączył.
Zaczęłam mieć wyrzuty sumienia. Może powinnam była wcześniej zareagować? Może powinnam była porozmawiać z Anią? Ale przecież to ich życie… A jednak nie mogłam patrzeć obojętnie na to, co dzieje się z Maćkiem.
Pewnej soboty zaprosiłam wszystkich na obiad. Ugotowałam rosół i schabowe — ulubione danie Maćka. Przyszli osobno. Atmosfera była gęsta jak śmietana w zupie grzybowej. Maciek siedział cicho przy stole, dłubiąc widelcem w ziemniakach.
— Może byście spróbowali porozmawiać? — zaczęłam nieśmiało.
— Mamo, proszę cię! — Piotr spojrzał na mnie z wyrzutem.
— Pani Zosiu, to nie jest takie proste — dodała Ania, spuszczając wzrok.
Wtedy Maciek wybuchnął płaczem. — Nienawidzę was! Chcę mieć normalną rodzinę! — wybiegł do swojego pokoju.
Serce mi pękło. Po obiedzie Ania wyszła pierwsza. Piotr został chwilę dłużej.
— Mamo, ja już nie wiem, co robić… — powiedział cicho. — Kocham Maćka, ale nie mogę żyć z Anią po tym wszystkim.
— Synku, czasem trzeba wybaczyć dla dobra dziecka… — zaczęłam.
— A co z moim szczęściem? — przerwał mi z goryczą.
Nie spałam tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, gdzie jest granica między pomocą a wtrącaniem się w cudze życie. Czy mam prawo mówić dorosłym dzieciom, jak mają żyć? Ale co z Maćkiem?
Następnego dnia poszłam z Maćkiem na spacer do parku. Siedzieliśmy na ławce pod kasztanem.
— Babciu, czy ty też kiedyś byłaś smutna? — zapytał nagle.
— Oczywiście, kochanie. Każdy czasem jest smutny. Ale zawsze trzeba wierzyć, że będzie lepiej.
Maciek przytulił się do mnie mocno. — Chciałbym mieć taką rodzinę jak kiedyś…
Wróciliśmy do domu w milczeniu. Wieczorem zadzwoniła Ania.
— Pani Zosiu… przepraszam za wszystko. Ja naprawdę nie chciałam tego tak… Ale Piotr mnie ignorował przez tyle miesięcy… Czułam się samotna… Nie wiem już sama…
Słuchałam jej długo. Wiedziałam, że każdy ma swoją prawdę i swoje rany.
Minęły tygodnie. Sytuacja się nie poprawiała. Maciek zamknął się w sobie jeszcze bardziej. W szkole zaczęły pojawiać się problemy z nauką. Nauczycielka zadzwoniła do mnie:
— Pani Zofio, Maciek jest bardzo smutny i wycofany. Może warto porozmawiać z psychologiem?
Zebrałam całą odwagę i zaproponowałam to Ani i Piotrowi. Najpierw byli przeciwni — „Co ludzie powiedzą?”, „To nasza sprawa!” Ale w końcu zgodzili się dla dobra Maćka.
Pierwsza wizyta u psychologa była trudna dla wszystkich. Maciek długo milczał, ale potem zaczął mówić o swoich uczuciach. O tym, że boi się przyszłości, że tęskni za dawnym domem.
Po kilku miesiącach terapii sytuacja zaczęła się powoli stabilizować. Piotr i Ania nauczyli się rozmawiać ze sobą spokojniej — przynajmniej przy Maćku. Ja nauczyłam się trzymać trochę dalej i ufać specjalistom.
Ale wciąż mam w sobie ten ból i pytanie: czy mogłam zrobić coś więcej? Czy powinnam była bardziej walczyć o rodzinę mojego wnuka? A może czasem trzeba pozwolić dorosłym popełniać własne błędy?
Czasami patrzę na Maćka i myślę: czy miłość babci wystarczy, by uleczyć złamane serce dziecka? Czy powinnam była mocniej walczyć o ich szczęście? Co wy byście zrobili na moim miejscu?