Wyprosiłam teściową z parapetówki: Historia o tym, jak własny dom stał się polem bitwy
— Nie wierzę, że to mówisz, Aniu! — głos teściowej przebił się przez gwar rozmów, muzykę i śmiechy. Stała w progu naszej nowej kuchni, z kieliszkiem wina w dłoni, a jej oczy płonęły wyrzutem. Wszyscy zamilkli. Nawet mój mąż, Tomek, który jeszcze przed chwilą żartował z kuzynem, nagle zbladł i spuścił wzrok. W tej chwili wiedziałam, że nie ma już odwrotu. To, co miało być najpiękniejszym początkiem, zamieniło się w pole bitwy.
Kiedy kilka miesięcy temu wprowadziliśmy się z Tomkiem do naszego wymarzonego mieszkania na warszawskim Ursynowie, czułam się jak bohaterka własnej bajki. Nowe meble, świeżo pomalowane ściany, zapach kawy o poranku i to uczucie, że w końcu mamy coś swojego. Ale bajki mają to do siebie, że często kończą się szybciej, niż byśmy chcieli. Nasza bajka rozpadła się, kiedy Tomek zaproponował, żeby jego mama, pani Halina, zamieszkała z nami na jakiś czas. „Tylko na chwilę, Aniu, dopóki nie znajdzie czegoś dla siebie. Przecież nie zostawimy jej samej po śmierci taty” — tłumaczył. Widziałam, jak bardzo mu zależy, więc się zgodziłam. Chciałam być dobrą żoną, wyrozumiałą synową. Nie wiedziałam, że to będzie początek końca mojego spokoju.
Pani Halina wprowadziła się z walizką, ale jej obecność była jak cień, który rozlewa się po całym mieszkaniu. Zaczęło się niewinnie: przestawianie rzeczy w kuchni, poprawianie moich firanek, krytyczne spojrzenia na mój sposób gotowania. „U nas w domu zawsze robiło się to inaczej” — powtarzała, jakby moje życie było nieustanną pomyłką. Próbowałam tłumaczyć Tomkowi, że czuję się jak gość we własnym domu, ale on tylko wzruszał ramionami: „Mama chce dobrze, daj jej czas”.
Czas mijał, a ja coraz bardziej czułam się jak intruz. Każdego ranka pani Halina już była na nogach, parzyła swoją mocną kawę i zostawiała po sobie ślady: okruszki na blacie, mokre ręczniki w łazience, otwarte okna, przez które uciekało ciepło. Najgorsze były jednak jej uwagi. „Ania, nie powinnaś tyle pracować, Tomek potrzebuje domowego obiadu”. „Ania, dzieci to nie wszystko, ale zegar biologiczny tyka”. „Ania, nie rozumiem, po co ci te wszystkie książki, lepiej zająć się czymś pożytecznym”. Każde słowo wbijało się we mnie jak szpilka.
Przyszedł dzień parapetówki. Zaprosiliśmy rodzinę i przyjaciół, chcieliśmy świętować nowy początek. Pani Halina od rana krzątała się po kuchni, narzucając swoje menu i wytykając mi każdy błąd. „Nie tak się kroi ogórki, Aniu!” — syknęła, kiedy próbowałam przygotować sałatkę. Goście zaczęli przychodzić, a ja czułam, jak narasta we mnie napięcie. Wszyscy gratulowali nam mieszkania, pytali o plany na przyszłość. Pani Halina z dumą oprowadzała gości, pokazując, co sama „poprawiła” w naszym wnętrzu. Czułam się przezroczysta.
W pewnym momencie usłyszałam, jak mówi do ciotki Zosi: „No wiesz, Ania to jeszcze młoda, nie wszystko rozumie. Ja muszę tu trochę popilnować, żeby Tomek miał dobrze”. Zrobiło mi się gorąco. Wyszłam na balkon, żeby zaczerpnąć powietrza. Tomek podszedł do mnie.
— Co się dzieje? — zapytał cicho.
— Nie mogę już tego znieść — wyszeptałam. — To jest nasz dom, a ja czuję się tu obca.
— Przesadzasz — odparł zmęczonym głosem. — Mama po prostu chce pomóc.
Wróciłam do salonu i wtedy usłyszałam, jak pani Halina mówi do wszystkich:
— Gdyby nie ja, to nie wiem, jakby sobie poradzili. Młodzi teraz nic nie potrafią.
Coś we mnie pękło. Podeszłam do niej i powiedziałam głośno:
— Pani Halino, proszę wyjść z mojego domu.
Zapadła cisza. Wszyscy patrzyli na mnie z niedowierzaniem. Pani Halina zbladła.
— Jak śmiesz? To ja ci pomagam!
— Nie chcę już tej pomocy. Chcę mieć swój dom. Proszę wyjść.
Tomek próbował mnie powstrzymać, ale byłam nieugięta. Pani Halina wybiegła z mieszkania, trzaskając drzwiami. Goście zaczęli się rozchodzić w milczeniu. Zostałam sama w kuchni, z rozbitym kieliszkiem i łzami w oczach.
Tomek długo nie wracał z korytarza. Kiedy w końcu wszedł do kuchni, spojrzał na mnie z wyrzutem.
— Musiałaś to zrobić przy wszystkich?
— Nie miałam już siły udawać — odpowiedziałam cicho.
Przez kolejne dni w domu panowała cisza. Tomek spał na kanapie, ja zamykałam się w sypialni. Pani Halina dzwoniła do niego codziennie, płakała do słuchawki. Czułam się winna, ale też wolna. Po raz pierwszy od miesięcy mogłam zrobić sobie kawę taką, jaką lubię, i usiąść przy stole bez strachu przed krytyką.
Ale czy warto było? Czy można zbudować szczęście na cudzych warunkach? Czy dom to miejsce, czy raczej ludzie, którzy go tworzą? Czasem myślę, że lepiej być samotnym w swoim świecie niż gościem w cudzym.