Mąż wrócił z kwiatami. Jeszcze tego samego dnia dowiedziałam się, dla kogo naprawdę były…
Stałam przy kuchennym stole, obierając ziemniaki na obiad, kiedy drzwi się otworzyły z charakterystycznym skrzypnięciem. Mąż wszedł do domu z szerokim uśmiechem i bukietem róż w rękach. Czerwone, świeże, pachnące – takie, jakie lubiłam najbardziej. Zdziwiłam się, bo od lat nie dostawałam od niego kwiatów bez okazji. „Dla ciebie” – powiedział, kładąc bukiet na stole. Poczułam się nagle jak młoda dziewczyna, której ktoś przypomniał, że jest ważna.
– Coś się stało? – zapytałam, próbując ukryć nieufność w głosie.
– Nie, po prostu… pomyślałem, że ci się należą – odpowiedział, patrząc mi prosto w oczy. Uśmiechnęłam się, choć w środku coś mnie ścisnęło. Zbyt dobrze znałam ten jego uśmiech – taki trochę wymuszony, jakby chciał coś ukryć.
Przez resztę dnia chodziłam jak na szpilkach. Z jednej strony cieszyłam się z kwiatów, z drugiej – nie mogłam pozbyć się dziwnego uczucia. Przypomniałam sobie, jak kiedyś, na początku naszego małżeństwa, przynosił mi kwiaty co tydzień. Potem przyszły dzieci, kredyt, praca, zmęczenie. Kwiaty zniknęły, a my zaczęliśmy rozmawiać głównie o rachunkach i obowiązkach.
Wieczorem, gdy dzieci już spały, usiadłam na kanapie z kubkiem herbaty. Mąż krzątał się po domu, rozmawiał przez telefon w przedpokoju. Słyszałam tylko urywki:
– Tak, już jestem… Nie, nie mogłem… Wiesz, musiałem coś wymyślić… Tak, dałem jej te kwiaty… Spokojnie, nikt się nie domyśli.
Serce mi zamarło. Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. Wstałam i podeszłam do drzwi. Przez szparę widziałam jego plecy, skulone, jakby bał się, że ktoś go podsłucha.
– Dla kogo naprawdę były te kwiaty? – zapytałam cicho, gdy skończył rozmowę.
Odwrócił się gwałtownie, zbladł. Przez chwilę patrzył na mnie, jakby nie poznawał.
– O czym ty mówisz? – próbował się uśmiechnąć, ale głos mu zadrżał.
– Słyszałam cię. Komu naprawdę chciałeś je dać?
Zapanowała cisza. Tylko zegar w kuchni tykał głośniej niż zwykle. W końcu usiadł na schodach i schował twarz w dłoniach.
– To nie tak… – zaczął. – Poznałem kogoś. To nic poważnego, po prostu… poczułem się znowu młody. Ona jest młodsza, słucha mnie, śmieje się z moich żartów. Chciałem jej dać te kwiaty, ale w ostatniej chwili coś mnie tknęło. Przyniosłem je tobie.
Nie wiedziałam, czy płakać, czy krzyczeć. Przez chwilę miałam ochotę rozbić ten bukiet o ścianę. Ale tylko stałam i patrzyłam na niego, jakby był kimś obcym.
– I co teraz? – zapytałam cicho.
– Nie wiem – odpowiedział. – Chciałem cię przeprosić. Chciałem spróbować jeszcze raz, ale… nie wiem, czy potrafię.
Następne dni były jak życie w zawieszeniu. On spał na kanapie, ja w sypialni. Dzieci pytały, dlaczego tata jest smutny. Nie umiałam im odpowiedzieć. W pracy byłam jak cień samej siebie. Koleżanka zapytała, czy wszystko w porządku, ale tylko pokręciłam głową.
Wieczorami patrzyłam na ten przeklęty bukiet, który zaczął już więdnąć. Każdy opadający płatek przypominał mi o tym, co straciłam. Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz rozmawialiśmy naprawdę szczerze. Kiedy ostatni raz przytulił mnie bez powodu.
Pewnego dnia wrócił wcześniej z pracy. Usiadł naprzeciwko mnie przy stole.
– Musimy coś postanowić – powiedział. – Nie chcę cię ranić, ale nie wiem, czy potrafię być już tym samym człowiekiem.
– A ja nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć – odpowiedziałam.
Rozwód? Terapia? Udawanie przed dziećmi, że wszystko jest w porządku? Każda opcja wydawała się równie bolesna. Przypomniałam sobie rodziców – jak przez lata udawali przed nami szczęśliwe małżeństwo, a potem nagle ojciec spakował walizki i zniknął na zawsze.
Nie chciałam tego dla swoich dzieci. Ale czy potrafię żyć z człowiekiem, który mnie zdradził? Czy potrafię znowu zaufać?
Minęły tygodnie. Czasem rozmawialiśmy spokojnie, czasem kłóciliśmy się o drobiazgi. Były dni, kiedy miałam ochotę go wyrzucić z domu i takie, kiedy tęskniłam za dawnym życiem. Dzieci coraz częściej pytały, dlaczego tata nie śpi już z nami w pokoju.
W końcu zdecydowaliśmy się na terapię małżeńską. Pierwsze spotkanie było koszmarem – łzy, pretensje, wzajemne oskarżenia. Ale potem zaczęliśmy mówić do siebie szczerze. O tym, co nas boli, czego nam brakuje, czego się boimy.
Nie wiem jeszcze, jak to się skończy. Może się rozstaniemy, a może nauczymy się żyć razem na nowo. Ale jedno wiem na pewno – już nigdy nie uwierzę w kwiaty bez powodu.
Czy można odbudować zaufanie po zdradzie? Czy warto walczyć o coś, co być może już dawno umarło? Czasem zastanawiam się, ile takich historii dzieje się za zamkniętymi drzwiami zwykłych polskich domów…