Po trzydziestu latach małżeństwa mój mąż odszedł do młodszej. Ale to słowa moich synów złamały mi serce…

– Mama, przestań robić z siebie ofiarę – usłyszałam głos Pawła, mojego starszego syna, zanim jeszcze zdążyłam zamknąć drzwi mieszkania. Stał w przedpokoju z rękami skrzyżowanymi na piersi, a jego oczy były zimne jak lód. – To nie twoja wina? Naprawdę? – dodał ironicznie, patrząc na mnie z góry.

Zamarłam. Jeszcze przed chwilą próbowałam zebrać się w sobie, żeby nie rozpłakać się na klatce schodowej. Po trzydziestu latach małżeństwa Andrzej spakował walizki i wyszedł. Bez słowa wyjaśnienia. Tylko krótka wiadomość na stole: „Przepraszam, ale muszę być szczęśliwy”.

Nie spałam całą noc. Wpatrywałam się w sufit, próbując zrozumieć, co się stało. Przecież byliśmy rodziną. Mieliśmy swoje rytuały – niedzielne obiady, wspólne wyjazdy nad morze, święta przy jednym stole. Myślałam, że to wystarczy. Że miłość i przywiązanie są silniejsze niż pokusa nowego życia. Myliłam się.

Następnego dnia zadzwoniłam do Pawła i Michała. Potrzebowałam ich wsparcia, chciałam po prostu usłyszeć: „Mamo, jesteśmy z tobą”. Ale zamiast tego usłyszałam zarzuty.

– Może gdybyś była dla niego milsza… – zaczął Michał, młodszy z moich synów, kiedy przyszli razem do mieszkania.

– Michał! – przerwałam mu, czując jak łzy napływają mi do oczu. – Naprawdę myślisz, że to moja wina?

– Nie chodzi o winę – wzruszył ramionami Paweł. – Ale tata mówił, że od lat nie jesteście szczęśliwi. Że ciągle narzekasz, kontrolujesz go…

Poczułam się, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu.

– To on was tak nastawił przeciwko mnie? – wyszeptałam.

– Mamo, nie przesadzaj – Michał przewrócił oczami. – Po prostu chcemy zrozumieć obie strony.

Obie strony… Jakby zdrada była czymś, co można usprawiedliwić. Jakby trzydzieści lat wspólnego życia można było przekreślić jednym ruchem ręki.

Przez kolejne dni czułam się jak cień samej siebie. W pracy ledwo dawałam radę – koleżanki patrzyły na mnie ze współczuciem, ale nikt nie odważył się zapytać wprost. W domu panowała cisza, która dzwoniła mi w uszach. Każdy kąt przypominał mi Andrzeja: jego ulubiony fotel przy oknie, kubek z napisem „Najlepszy tata”, który zostawił na półce.

Wieczorami próbowałam dzwonić do synów. Odbierali rzadko, a rozmowy były krótkie i chłodne. Paweł mówił o pracy, Michał o studiach. Unikali tematu ojca jak ognia.

Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i pojechałam do mieszkania Pawła. Otworzyła mi jego żona, Kasia.

– Dzień dobry, pani Aniu – powiedziała cicho. – Paweł jest w pracy…

– Poczekam – odpowiedziałam i weszłam do środka.

Kasia zaproponowała herbatę i usiadła naprzeciwko mnie przy kuchennym stole.

– Wie pani… Paweł bardzo to przeżywa – zaczęła ostrożnie. – On nie wie, jak się zachować. Kocha panią, ale też ojca…

– Ale ja jestem jego matką! – wybuchłam nagle. – Czy to takie trudne? Czy naprawdę muszę walczyć o własne dzieci?

Kasia spuściła wzrok.

– Oni są między młotem a kowadłem…

Wróciłam do domu jeszcze bardziej samotna niż wcześniej. Przez kolejne tygodnie żyłam jak automat: praca, zakupy, sprzątanie, gotowanie dla jednej osoby. Czasem łapałam się na tym, że nakrywam do stołu dla dwóch osób albo zostawiam włączone światło w przedpokoju, czekając aż Andrzej wróci.

Któregoś dnia zadzwoniła do mnie mama.

– Aniu, musisz się pozbierać – powiedziała stanowczo. – Masz dla kogo żyć.

– Ale oni mnie nie chcą… – wyszeptałam przez łzy.

– Synowie zawsze wracają do matki – zapewniła mnie mama. – Daj im czas.

Czas… Ale ile jeszcze miałam czekać?

W pracy zaczęłam popełniać błędy. Szefowa wezwała mnie na rozmowę.

– Pani Aniu, wiem, że przechodzi pani trudny okres… Ale proszę pamiętać też o sobie.

Wróciłam do domu i długo patrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Zmęczona twarz, podkrążone oczy, włosy w nieładzie. Gdzie podziała się ta kobieta sprzed lat? Zawsze silna, uśmiechnięta, gotowa walczyć o rodzinę?

Pewnego wieczoru zadzwonił Andrzej.

– Aniu… Chciałem tylko powiedzieć, że… Przepraszam.

– Za co? Za trzydzieści lat życia wyrzucone do śmieci? Za to, że nastawiłeś przeciwko mnie własnych synów?

– Nie chciałem… Oni są dorośli. Sami podejmują decyzje.

– Ale ty im pomogłeś! – krzyknęłam przez łzy.

Rozłączyłam się i długo płakałam. W końcu zasnęłam z głową wtuloną w poduszkę.

Minęły miesiące. Zaczęłam chodzić na spacery po parku, zapisałam się na jogę. Powoli odzyskiwałam równowagę. Czasem spotykałam się z koleżankami z pracy na kawie. Zaczęłam czytać książki, które kiedyś lubiłam.

Ale relacje z synami wciąż były chłodne. Paweł przestał dzwonić prawie całkiem. Michał wpadał raz na kilka tygodni, zawsze w pośpiechu.

W końcu postanowiłam napisać do nich listy. Każdemu osobno. Opisałam swoje uczucia, ból i rozczarowanie. Napisałam też o tym, jak bardzo ich kocham i jak bardzo mi ich brakuje.

Nie odpowiedzieli od razu. Ale po kilku dniach zadzwonił Michał.

– Mamo… Przepraszam. Nie wiedziałem, że aż tak cierpisz.

Rozmawialiśmy długo. O wszystkim i o niczym. O dzieciństwie, o tym jak piekliśmy razem pierniki na święta, o tym jak uczyłam ich jeździć na rowerze.

Paweł odezwał się dopiero po miesiącu. Przyszedł do mnie z Kasią i wnuczką.

– Mamo… Chciałem cię przeprosić. Byłem niesprawiedliwy. Po prostu nie wiedziałem, jak sobie z tym wszystkim poradzić.

Przytuliłam go mocno i poczułam, że coś we mnie pęka – ale tym razem była to skorupa bólu i żalu.

Dziś wiem, że życie potrafi być okrutne i niesprawiedliwe. Ale wiem też, że nawet po największej burzy można odnaleźć spokój. Nadal boli mnie to, co się stało – ale już nie pozwalam, by ten ból rządził moim życiem.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy naprawdę można przygotować się na zdradę najbliższych? A wy… co byście zrobili na moim miejscu?