Nie jestem pielęgniarką: Moja walka o siebie w cieniu polskiej rodziny

— Aniu, musimy porozmawiać — powiedział Tomek, stojąc w progu kuchni. W jego głosie wyczułam coś, czego nie słyszałam od dawna: niepewność. Oparłam się o blat, ścierając ręką okruchy po śniadaniu. — Co się stało? — zapytałam, choć już czułam, że to nie będzie zwykła rozmowa.

— Mama… — zawahał się. — Mama nie może już mieszkać sama. Lekarz powiedział, że powinna być pod opieką. Chciałbym, żeby zamieszkała z nami.

W tej chwili poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. W mojej głowie pojawiły się obrazy: pani Halina, siedząca na naszym kanapie, jej wieczne narzekania, jej wymagania, jej obecność w każdym kącie naszego życia. Przypomniałam sobie, jak zawsze powtarzała, że „rodzina to świętość”, a kobieta powinna „poświęcić się dla bliskich”.

— Tomek… — zaczęłam, ale on już wiedział, co chcę powiedzieć.

— Wiem, że to trudne. Ale nie mamy wyjścia. Przecież nie oddamy jej do domu opieki. To by ją zabiło.

Nie odpowiedziałam. W mojej głowie kłębiły się myśli: co z moją pracą? Co z moimi planami na kurs fotograficzny? Co z naszymi wieczorami tylko we dwoje? Czy naprawdę muszę zrezygnować ze wszystkiego?

Kilka dni później pani Halina wprowadziła się do naszego mieszkania. Od pierwszego dnia czułam się jak gość we własnym domu. Każdy mój ruch był komentowany: „A czemu tak gotujesz ziemniaki?”, „U nas w domu zawsze się prasowało koszule na mokro”, „Nie powinnaś tyle siedzieć przy komputerze, to niezdrowe”. Tomek próbował mnie bronić, ale najczęściej kończyło się na tym, że wzruszał ramionami i mówił: „Mama już taka jest”.

Z czasem zaczęłam czuć się coraz bardziej niewidzialna. Moja praca zeszła na dalszy plan, bo przecież ktoś musiał być w domu, kiedy przychodziła pielęgniarka albo rehabilitant. Moje marzenia o kursie fotograficznym musiałam odłożyć na później — „teraz nie czas na fanaberie”, jak powiedziała pani Halina.

Najgorsze były wieczory. Siadałam w łazience na zamkniętej klapie sedesu i płakałam w ciszy, żeby nikt nie słyszał. Czułam się jak służąca, a nie żona i kobieta. Każdego dnia coraz bardziej traciłam siebie.

Pewnego dnia, kiedy wróciłam z zakupów, usłyszałam rozmowę Tomka z jego matką:

— Tomek, Ania jest jakaś dziwna ostatnio. Nie uśmiecha się, nie rozmawia ze mną. Może jest na mnie zła?

— Mamo, ona po prostu jest zmęczona. Dużo pracuje.

— Przecież siedzi w domu! Co ona takiego robi?

Wtedy poczułam, jak coś we mnie pęka. Przez chwilę miałam ochotę wejść do salonu i wykrzyczeć wszystko, co mnie boli. Ale nie zrobiłam tego. Zamiast tego zamknęłam się w sypialni i zaczęłam pisać list do siebie samej. „Ania, gdzie jesteś? Gdzie podziały się twoje marzenia? Dlaczego pozwalasz, żeby inni decydowali za ciebie?”

Zaczęłam szukać wsparcia u przyjaciółek. Spotkałam się z Kasią, która od lat opiekowała się swoją babcią. — Aniu, musisz postawić granice. Inaczej zwariujesz — powiedziała mi podczas jednej z naszych rozmów. — Wiem, że to trudne, ale masz prawo do swojego życia.

Te słowa długo we mnie rezonowały. Zaczęłam czytać o asertywności, o tym, jak mówić „nie” bez poczucia winy. Próbowałam rozmawiać z Tomkiem, ale on tylko powtarzał: „To tylko na chwilę, mama się przyzwyczai”. Ale ta „chwila” trwała już pół roku.

Pewnego wieczoru, kiedy pani Halina po raz kolejny skrytykowała mój sposób sprzątania, nie wytrzymałam.

— Pani Halino, proszę przestać mnie pouczać. Robię wszystko, co mogę, ale mam też swoje życie i swoje potrzeby.

W salonie zapadła cisza. Tomek spojrzał na mnie zaskoczony, a pani Halina zrobiła wielkie oczy.

— Aniu, nie przesadzaj — powiedział Tomek. — Mama jest starsza, musisz być wyrozumiała.

— A kto jest wyrozumiały dla mnie? — zapytałam cicho.

Następnego dnia spakowałam kilka rzeczy i pojechałam do rodziców. Potrzebowałam oddechu. Moja mama przytuliła mnie bez słowa, a tata tylko poklepał po ramieniu. Przez kilka dni spałam, czytałam książki i rozmawiałam z rodzicami o wszystkim, tylko nie o Tomku i pani Halinie.

Po tygodniu Tomek zadzwonił:

— Aniu, wrócisz?

— Nie wiem, Tomek. Muszę pomyśleć o sobie. Nie jestem pielęgniarką. Jestem twoją żoną, kobietą z własnymi marzeniami i potrzebami. Jeśli tego nie rozumiesz, nie wiem, czy dam radę wrócić.

Rozmowa zakończyła się ciszą. Po raz pierwszy od dawna poczułam się wolna. Zaczęłam chodzić na kurs fotograficzny, spotykać się z ludźmi, którzy mnie rozumieli. Z Tomkiem rozmawialiśmy coraz rzadziej. W końcu przyszedł do mnie i powiedział:

— Przepraszam, Aniu. Nie widziałem, jak bardzo cię to wszystko przytłacza. Porozmawiam z mamą. Może znajdziemy inne rozwiązanie.

Nie wiem, jak potoczy się dalej nasze życie. Ale wiem jedno: nie chcę już nigdy zapomnieć o sobie dla dobra innych. Czy naprawdę musimy poświęcać siebie w imię rodzinnych tradycji? Czy można być dobrą żoną i synową, nie rezygnując z własnych marzeń? Co wy byście zrobili na moim miejscu?