Każdy weekend z teściami: Czy jestem tylko gospodynią we własnym domu? Moja walka o szacunek i własną przestrzeń

– Znowu nie ma czystych szklanek? – głos teściowej przeszył ciszę sobotniego poranka, kiedy jeszcze nawet nie zdążyłam wypić kawy. Stałam przy zlewie, w piżamie, z mokrymi włosami, a ona już krążyła po kuchni jak generał na inspekcji.

– Zaraz umyję, mamo – odpowiedział mój mąż, Tomek, ale nawet nie drgnął z miejsca. Siedział przy stole z gazetą, jakby nic się nie działo.

Teść wszedł do kuchni, spojrzał na mnie z góry i rzucił:
– Może byś zrobiła jajecznicę? Taką jak ostatnio. Tylko nie przypal, proszę cię.

Wzięłam głęboki oddech. W mojej głowie kłębiły się myśli: „Czy ja naprawdę jestem tu tylko po to, żeby usługiwać? Czy ktoś zauważa, że też mam uczucia?” Ale zamiast powiedzieć cokolwiek, zaczęłam tłuc jajka do miski. Ręce mi się trzęsły.

To nie był pierwszy taki weekend. Od ponad roku, odkąd przeprowadziliśmy się do naszego mieszkania na Bemowie, teściowie przyjeżdżali do nas co sobotę rano i zostawali do niedzielnego popołudnia. Zawsze z torbami pełnymi jedzenia, ale nigdy nie przyszło im do głowy, żeby zapytać, czy mam ochotę na ich bigos czy pierogi. Przynosili swoje zasady i oczekiwania.

Na początku myślałam, że to minie. Że Tomek w końcu zauważy, jak bardzo mnie to męczy. Ale on tylko wzruszał ramionami: „To moi rodzice, nie chcę ich ranić”. A ja? Kto mnie miał chronić?

Pamiętam jedną z pierwszych kłótni:
– Tomek, ja już nie wytrzymuję tych weekendów! – wybuchłam pewnego wieczoru.
– Przesadzasz, Ola. Mama chce dobrze. Poza tym, to tylko dwa dni w tygodniu.
– Dwa dni w tygodniu, kiedy czuję się jak służąca we własnym domu!
– Nie dramatyzuj.

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przestałam mówić o swoich uczuciach. Zaczęłam zamykać się w sobie.

Każdy weekend wyglądał podobnie: teściowa krytykująca mój sposób gotowania, teść komentujący kurz na półkach, Tomek udający, że nie widzi mojego zmęczenia. Nawet nasza córka Zosia zaczęła pytać: „Mamo, czemu jesteś smutna w soboty?”

Pewnego razu, gdy zmywałam naczynia po obiedzie, usłyszałam rozmowę w salonie:
– Ola powinna bardziej dbać o dom – mówiła teściowa do Tomka. – Ty cały tydzień pracujesz, a ona tylko siedzi z dzieckiem.
– Mamo, daj spokój – odpowiedział cicho Tomek.
– Ja w jej wieku miałam troje dzieci i wszystko ogarniałam!

Poczułam łzy napływające do oczu. „Tylko siedzi z dzieckiem”… Czy naprawdę nikt nie widzi, ile robię?

W niedzielny wieczór po kolejnym takim weekendzie usiadłam na łóżku i spojrzałam na Tomka:
– Musimy porozmawiać.
– O czym znowu?
– O tym, że nie chcę już tak żyć. Czuję się niewidzialna. Twoi rodzice traktują mnie jak służącą, a ty nic z tym nie robisz.
– Ola… Przecież oni są rodziną.
– A ja? Ja też jestem twoją rodziną!

Tomek milczał długo. W końcu powiedział:
– Nie wiem, co mam zrobić.

Wtedy coś we mnie pękło. Zrozumiałam, że jeśli sama nie zawalczę o siebie, nikt tego za mnie nie zrobi.

Następny weekend był inny. Gdy teściowa zaczęła wydawać polecenia w kuchni, spojrzałam jej prosto w oczy:
– Pani Anno, dziś ja odpoczywam. Jeśli chce pani jajecznicę – proszę bardzo, kuchnia jest wolna.

Zapadła cisza. Teść spojrzał na mnie zdziwiony. Tomek aż odłożył gazetę.
– Ola… – zaczął niepewnie.
– Tomek, dziś twoja kolej na śniadanie – powiedziałam spokojnie i wyszłam do pokoju Zosi.

Serce waliło mi jak młotem. Bałam się ich reakcji, ale poczułam ulgę. Po raz pierwszy od dawna miałam poczucie kontroli nad własnym życiem.

Wieczorem teściowa przyszła do mnie do pokoju:
– Olu… Nie chciałam cię urazić. Po prostu zawsze tak było u nas w domu.
– Rozumiem – odpowiedziałam cicho. – Ale to jest mój dom i chcę się w nim czuć dobrze.

Nie wiem jeszcze, czy coś się zmieni na stałe. Ale wiem jedno: jeśli sama nie postawię granic, nikt ich za mnie nie postawi.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: „Czy naprawdę muszę wybierać między spokojem a rodziną? Czy można być szczęśliwą żoną i synową jednocześnie?”