Pismo, które rozdarło moje serce: Czy jestem winna matce wszystko, nawet jeśli nigdy nie dostałam od niej miłości?

– Znowu przyszło coś z sądu – powiedział Ivan, wręczając mi kopertę, której logo ZUS-u i pieczątka z sądu wywołały u mnie natychmiastowy skurcz żołądka. Stałam w kuchni, w połowie krojenia cebuli na zupę, a ręce zaczęły mi drżeć tak, że nóż prawie wypadł mi z dłoni.

– Otwórz to, proszę – poprosiłam cicho, bo bałam się, że nie dam rady. Ivan spojrzał na mnie z troską, ale posłusznie rozciął kopertę i zaczął czytać. Jego twarz stężała, a potem spojrzał na mnie z czymś pomiędzy współczuciem a niedowierzaniem.

– To od twojej matki. Żąda alimentów.

W tej chwili poczułam się, jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody. Przez chwilę nie mogłam oddychać. Moja matka… Ta sama kobieta, która przez całe dzieciństwo potrafiła tylko krytykować, wyśmiewać i przypominać mi, jak bardzo ją zawiodłam. Ta sama matka, która nigdy nie przyszła na żadne przedstawienie w szkole, nie przytuliła mnie po nieudanym egzaminie, nie powiedziała „kocham cię”.

– To jakiś żart? – zapytałam głucho.

Ivan pokręcił głową. – Wszystko jest oficjalnie. Twój brat się nie odezwał?

Zaśmiałam się gorzko. Oczywiście, że nie. Tomek zawsze potrafił się wymigać od odpowiedzialności. Był oczkiem w głowie mamy, jej „małym księciem”, któremu wolno było wszystko. Ja byłam tą gorszą, wiecznie niewystarczającą córką.

Usiadłam przy stole i przez chwilę patrzyłam na swoje dłonie. Przypomniały mi się wszystkie te wieczory, kiedy jako dziecko płakałam w poduszkę po kolejnej awanturze o ocenę z matematyki albo o to, że nie posprzątałam wystarczająco dokładnie. Przypomniały mi się święta spędzone w napięciu, bo mama zawsze znalazła powód do kłótni. Przypomniało mi się, jak wyprowadziłam się do Warszawy na studia i przez pół roku nie odezwała się do mnie ani razu.

A teraz… Teraz żąda ode mnie pieniędzy.

– Co zamierzasz zrobić? – zapytał Ivan cicho.

Nie wiedziałam. Z jednej strony czułam w sobie gniew i bunt – dlaczego miałabym pomagać komuś, kto nigdy nie był dla mnie matką? Z drugiej strony… To jednak moja matka. Wychowała mnie na swój sposób, dała dach nad głową, jedzenie, ubrania. Czy to wystarczy? Czy to znaczy, że powinnam teraz płacić za jej błędy?

Wieczorem zadzwoniła do mnie siostra cioteczna, Ania.

– Słyszałam o liście od ciotki – powiedziała bez zbędnych wstępów. – Wiem, że to trudne. Ale ona naprawdę jest w kiepskiej sytuacji.

– A gdzie był ten jej „książę” Tomek? – zapytałam z goryczą.

– Tomek ma swoje życie…

– Ja też mam swoje! Mam dzieci, kredyt na mieszkanie! – wybuchłam. – Dlaczego zawsze ja mam być tą odpowiedzialną?

Ania westchnęła. – Może dlatego, że jesteś silniejsza niż myślisz.

Po tej rozmowie długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: mama stojąca w drzwiach mojego pokoju z surową miną; mama płacząca po śmierci babci; mama krzycząca na tatę; mama siedząca samotnie przy stole po rozwodzie…

Następnego dnia zadzwoniłam do Tomka.

– Słyszałeś o alimentach? – zapytałam bez ogródek.

– Tak… Ale ja naprawdę nie mam teraz pieniędzy – zaczął się tłumaczyć. – Wiesz, jak jest…

– Wiem – przerwałam mu lodowato. – Zawsze „wiesz jak jest”.

Rozłączyłam się i poczułam się jeszcze bardziej samotna niż wcześniej.

Przez kolejne dni chodziłam jak cień. Ivan próbował mnie pocieszać, dzieci pytały, dlaczego mama jest smutna. Nie umiałam im odpowiedzieć. Jak wytłumaczyć siedmiolatkowi, że czasem rodzic może być największym źródłem bólu?

W końcu postanowiłam spotkać się z mamą twarzą w twarz. Umówiłyśmy się w kawiarni niedaleko jej mieszkania na Pradze.

Siedziała już przy stoliku, ubrana schludnie, ale postarzała i jakby mniejsza niż ją zapamiętałam. Kiedy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się niepewnie.

– Dziękuję, że przyszłaś – powiedziała cicho.

Usiadłam naprzeciwko niej i przez chwilę milczałyśmy.

– Dlaczego napisałaś ten list? – zapytałam w końcu.

Mama spuściła wzrok.

– Nie mam nikogo… Twój ojciec nie żyje, Tomek ma swoje życie… Ja… Ja już nie daję rady sama.

– A kiedy ja nie dawałam rady? Gdzie wtedy byłaś? – zapytałam ostro.

Zobaczyłam łzy w jej oczach. Przez chwilę poczułam satysfakcję – może pierwszy raz zobaczy siebie moimi oczami.

– Wiem, że byłam złą matką – wyszeptała. – Ale wtedy wydawało mi się, że robię wszystko najlepiej jak umiem…

Patrzyłam na nią i nagle zobaczyłam nie tylko kobietę, która mnie skrzywdziła, ale też kogoś złamanego przez życie. Kogoś samotnego i przestraszonego.

Nie wiem jeszcze, co zrobię. Może pomogę jej finansowo, ale już nigdy nie pozwolę sobie wmówić winy za jej błędy. Może wybaczę jej dla własnego spokoju…

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę jesteśmy winni naszym rodzicom wszystko tylko dlatego, że nas urodzili? Czy można kochać kogoś i jednocześnie chcieć od niego uciec?