Cena wolności: Historia Marii i jej córek – czy matka ma prawo być szczęśliwa?

– Mamo, jak możesz nam to robić?! – krzyknęła Ania, trzaskając drzwiami mojego pokoju. Jej głos wciąż dźwięczał mi w uszach, a ja siedziałam na łóżku, ściskając w dłoniach list rozwodowy. W powietrzu unosił się zapach kawy i świeżo upieczonego chleba, ale w moim sercu czułam tylko gorycz i strach.

Zawsze byłam tą, która wszystko znosiła. Dla córek, dla męża, dla rodziny. Kiedyś myślałam, że to właśnie jest miłość – zapominać o sobie, by inni mogli być szczęśliwi. Ale ile można? Ile razy można przełykać łzy w łazience, by nie widzieli? Ile razy można udawać, że wszystko jest dobrze, gdy w środku krzyczy się z bólu?

Marek, mój mąż, od lat był nieobecny. Fizycznie był obok – przy stole, przed telewizorem, czasem nawet w łóżku – ale jego myśli były gdzie indziej. Praca, koledzy, wieczne pretensje o pieniądze. A ja? Ja byłam jak cień, który sprząta, gotuje i czeka na lepsze dni. Tylko że te dni nigdy nie nadeszły.

Pamiętam tamten wieczór sprzed dwóch miesięcy. Siedziałam w kuchni z Zosią, moją młodszą córką. Miała wtedy łzy w oczach.
– Mamo, czemu zawsze jesteś taka smutna? – zapytała cicho.
Nie umiałam odpowiedzieć. Przecież nie mogłam jej powiedzieć prawdy: że czuję się jak więzień we własnym domu.

Wtedy postanowiłam – muszę coś zmienić. Dla siebie. Może nawet dla nich.

Rozwód w Polsce to nie jest łatwa sprawa. Zwłaszcza w małym mieście jak nasze. Plotki rozchodzą się szybciej niż dym z komina. „Maria zostawiła męża!” – słyszałam szepty sąsiadek na klatce schodowej. „A taka porządna kobieta była…” Nawet mama zadzwoniła z Krakowa:
– Córeczko, czy ty zwariowałaś? Co ludzie powiedzą?

Ale ja już nie mogłam dłużej udawać.

Najgorsze przyszło od córek. Ania miała 22 lata i zawsze była blisko z ojcem. Kiedy powiedziałam im o rozwodzie, jej twarz stężała.
– To przez ciebie nasza rodzina się rozpada! – wykrzyczała.
Zosia milczała przez kilka dni. Dopiero potem przyszła do mnie w nocy i położyła głowę na moich kolanach.
– Boję się, mamo – wyszeptała. – Co teraz będzie?

Nie spałam wtedy całą noc. Wpatrywałam się w sufit i pytałam siebie: czy mam prawo być szczęśliwa kosztem ich łez?

Marek nie walczył. Spakował się i wyprowadził do matki. Przysłał mi tylko SMS-a: „Załatw to jak chcesz”. Nawet nie zapytał o córki.

Zaczęły się schody. Sąd, podział majątku, alimenty. Ale najtrudniejsze były codzienne rozmowy z dziewczynami. Ania zamknęła się w sobie. Przestała ze mną rozmawiać, wracała późno do domu, rzuciła studia na politechnice.
– To wszystko przez ciebie! – powtarzała.
Zosia zaczęła mieć problemy w szkole. Dostałam wezwanie do pedagoga:
– Pani Maria, Zosia jest rozkojarzona, smutna… Może powinna pani z nią porozmawiać?

A ja? Ja każdego dnia walczyłam ze sobą. Rano patrzyłam w lustro i widziałam kobietę z podkrążonymi oczami i siwymi włosami przy skroniach. Ale widziałam też coś nowego – cień nadziei.

Zaczęłam wychodzić na spacery po parku. Zapisałam się na jogę do domu kultury. Poznałam tam Ewę – wdowę po górniku z Bytomia.
– Maria, życie jest jedno – powiedziała mi kiedyś przy herbacie. – Nie możesz go przeżyć za innych.

Ale czy mogę przeżyć je dla siebie?

W domu było coraz trudniej. Ania pewnego dnia wróciła pijana.
– Gdybyś była normalną matką, tata by nie odszedł! – krzyczała przez łzy.
Zosia zamknęła się w swoim pokoju i słuchała smutnych piosenek.

Czułam się winna wszystkiemu: ich łzom, ich złości, ich lękom. Ale wiedziałam też, że jeśli teraz się poddam, już nigdy nie będę sobą.

Pewnego popołudnia usiadłyśmy razem przy stole. Milczenie ciążyło jak ołów.
– Dziewczyny… – zaczęłam drżącym głosem. – Wiem, że was ranię. Ale ja też jestem człowiekiem. Też mam prawo być szczęśliwa.
Ania spojrzała na mnie z pogardą:
– Ty? Szczęśliwa? A my?
Zosia zaczęła płakać.

Wtedy pierwszy raz od lat rozpłakałam się przy nich.
– Przepraszam… Przepraszam was za wszystko… Ale nie mogę już żyć tylko dla innych…

Minęły tygodnie. Ania wyprowadziła się do chłopaka do Katowic. Zosia powoli zaczęła wracać do siebie – znalazła przyjaciółkę w klasie i zaczęły razem chodzić na zajęcia plastyczne.

A ja? Ja każdego dnia uczę się żyć od nowa. Czasem budzę się w nocy z poczuciem winy i tęsknoty za dawnym życiem. Ale potem patrzę przez okno na świt nad blokami i czuję spokój.

Czy jestem egoistką? Czy matka ma prawo być szczęśliwa kosztem dzieci? Czy można kochać innych bez miłości do siebie?

Może wy mi odpowiecie…