Kiedy żona staje się kimś obcym – opowieść o miłości, kryzysie i rodzinnych tajemnicach

– Naprawdę musisz znowu tam iść? – zapytałem, patrząc na plecy mojej żony, kiedy zakładała płaszcz.

Nie odpowiedziała od razu. Zamiast tego poprawiła kołnierz, jakby chciała zyskać na czasie. W końcu odwróciła się do mnie z tym swoim nowym, chłodnym spojrzeniem.

– Tak, muszę. Ania prosiła mnie o pomoc przy dzieciach, a Tomek nie radzi sobie z zakupami. – Jej głos był spokojny, ale wyczułem w nim nutę irytacji.

Westchnąłem ciężko. To nie był pierwszy raz w tym tygodniu. Odkąd przeszła na wcześniejszą emeryturę, jej życie zaczęło kręcić się wokół dzieci – naszych dorosłych już dzieci – i ich domów. Zamiast cieszyć się wolnym czasem razem, coraz częściej zostawałem sam w pustym mieszkaniu.

Pamiętam, jak jeszcze kilka lat temu śmialiśmy się z takich historii – że teściowe wtrącają się do życia młodych. „To nie dla mnie” – mówiła wtedy. A teraz? Teraz była wszędzie tam, gdzie jej nie proszono.

– Może byśmy dziś gdzieś wyszli? – zaproponowałem nieśmiało.

– Nie mam czasu – rzuciła przez ramię i już jej nie było.

Zostałem sam w kuchni. Siedziałem przy stole, patrząc na filiżankę zimnej kawy. W głowie kłębiły mi się myśli: czy to ja coś zrobiłem nie tak? Czy to ona się zmieniła? A może po prostu nasze życie dobiegło do tego momentu, kiedy już nie mamy sobie nic do powiedzenia?

Zadzwoniłem do Ani wieczorem.

– Tato, mama trochę przesadza – powiedziała cicho. – Przychodzi codziennie, układa mi rzeczy w szafkach, poprawia firanki… Nawet próbowała przeorganizować kuchnię! Kocham ją, ale czasem mam ochotę zamknąć drzwi na klucz.

Z Tomkiem było podobnie. – Tato, ona robi mi zakupy, ale potem narzeka, że źle gotuję. Przynosi własne jedzenie i mówi, że muszę lepiej dbać o siebie. Czuję się jak dzieciak.

Wiedziałem już, że nie tylko ja czuję się zagubiony.

Wieczorem wróciła późno. Usiadła naprzeciwko mnie przy stole i zaczęła przeglądać gazetę. Cisza między nami była gęsta jak mgła.

– Co się z tobą dzieje? – zapytałem w końcu.

Spojrzała na mnie zaskoczona. – Ze mną? Nic się nie dzieje. Po prostu chcę pomóc dzieciom.

– Ale one tego nie chcą. Ja też nie chcę być sam cały czas.

Wzruszyła ramionami. – Może powinieneś znaleźć sobie jakieś zajęcie.

Zabolało mnie to bardziej niż chciałem przyznać.

Następne dni wyglądały podobnie. Ona coraz bardziej angażowała się w życie dzieci, ja coraz bardziej zamykałem się w sobie. Zacząłem wychodzić na długie spacery po parku, rozmawiać z sąsiadami o pogodzie i polityce – byle tylko nie wracać do pustego mieszkania.

Pewnego wieczoru usłyszałem przez przypadek rozmowę żony przez telefon:

– Nie wiem, co ze sobą zrobić… Czuję się bezużyteczna. Dzieci mnie nie potrzebują, mąż mnie nie rozumie… Może rzeczywiście powinnam wyjechać na jakiś czas?

Serce mi ścisnęło. Nigdy wcześniej nie słyszałem jej tak zagubionej.

Postanowiłem porozmawiać z nią szczerze. Kiedy wróciła następnego dnia, czekałem na nią z obiadem.

– Usiądź, proszę – powiedziałem spokojnie.

Spojrzała na mnie podejrzliwie, ale usiadła.

– Wiem, że coś jest nie tak. Wiem też, że boisz się o przyszłość. Ja też się boję. Ale jeśli będziemy udawać, że wszystko jest w porządku, to tylko się od siebie oddalimy.

Przez chwilę milczała.

– Myślisz, że jestem zołzą? – zapytała nagle.

Zaskoczyło mnie to pytanie.

– Nie… Ale zachowujesz się inaczej niż kiedyś. Tak jakbyś chciała wszystkim udowodnić, że jesteś potrzebna.

Zacisnęła dłonie na kolanach.

– Boję się starości. Boję się tego, że już nikomu nie będę potrzebna. Ty masz swoje sprawy, dzieci mają swoje życie… Ja zostanę sama ze swoimi myślami.

Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem w niej nie tylko żonę i matkę, ale też kobietę zagubioną w nowej rzeczywistości.

– Może spróbujemy razem czegoś nowego? – zaproponowałem cicho. – Może kurs tańca? Albo wyjazd nad morze?

Uśmiechnęła się smutno.

– Myślisz, że to coś zmieni?

– Nie wiem… Ale możemy spróbować.

Od tamtej rozmowy minęło kilka tygodni. Nie było łatwo – ona nadal czasem ucieka do dzieci, ja nadal czuję się czasem samotny. Ale zaczęliśmy rozmawiać więcej niż przez ostatnie lata razem wzięte. Zaczęliśmy chodzić na spacery razem, gotować wspólnie obiady, nawet zapisaliśmy się na kurs fotografii dla seniorów.

Dzieci odetchnęły z ulgą. Ania powiedziała mi ostatnio: – Tato, mama znowu jest sobą. Dziękuję ci.

Czasem patrzę na nią i widzę tę samą dziewczynę sprzed lat – trochę starszą, trochę bardziej zmęczoną życiem, ale nadal moją żonę.

Czy kryzys wieku średniego może nas czegoś nauczyć? Czy można odnaleźć siebie nawzajem po tylu latach wspólnego życia? A może to właśnie te trudne chwile są najważniejsze? Co wy o tym myślicie?