Nic nie jest takie, jakie się wydaje – historia Ewy Nowak

– Doktor Nowak, ta Paczkowska z piątej sali cały wieczór błagała, żebym dała jej ubranie i wypuściła do domu. Prosiła pani, żeby informować…

Słowa Anny, mojej zaufanej pielęgniarki, zabrzmiały w mojej głowie jak dzwon alarmowy. Przed porannym obchodem, kiedy jeszcze nie zdążyłam wypić kawy, już czułam ciężar dnia. Poprawiłam kosmyk włosów wymykający się spod kitla i spojrzałam na Annę. Jej oczy były pełne troski – znałyśmy się od lat i wiedziałam, że nie przesadza.

– Dziękuję, Aniu, zajmę się tym – odpowiedziałam cicho, próbując ukryć niepokój.

Weszłam do gabinetu i zamknęłam za sobą drzwi. Przez chwilę siedziałam w ciszy, słuchając własnego oddechu. Paczkowska… Maria Paczkowska. Kobieta po czterdziestce, przyjęta po próbie samobójczej. Miała córkę w wieku mojej Hani. Ostatnio coraz częściej myślałam o tym, jak cienka jest granica między lekarzem a pacjentem, między pomocą a bezradnością.

Wyszłam na korytarz. Zapach środków dezynfekujących mieszał się z zapachem porannej owsianki z kuchni. Na piątej sali Maria siedziała na łóżku, skulona, z oczami utkwionymi w podłogę. Gdy mnie zobaczyła, jej twarz rozjaśniła się nadzieją.

– Pani doktor… proszę… ja muszę wrócić do domu. Moja córka… ona nie poradzi sobie beze mnie – wyszeptała drżącym głosem.

Usiadłam obok niej. – Pani Mario, rozumiem pani troskę o córkę, ale musimy jeszcze trochę poczekać. Potrzebuje pani pomocy, żeby wrócić do niej silniejsza.

Zacisnęła pięści. – Nikt mnie tu nie rozumie! Myśli pani, że jestem szalona? Że nie wiem, co się dzieje z moim dzieckiem?

Poczułam ukłucie w sercu. Przypomniałam sobie własną matkę, która zawsze powtarzała: „Ewa, musisz być silna dla innych”. Ale czy sama byłam silna? Ostatnio coraz częściej wracałam do pustego mieszkania i płakałam po cichu w łazience, żeby Hania nie słyszała.

Po obchodzie zadzwoniłam do męża. – Michał, możesz dziś odebrać Hanię ze szkoły? Mam ciężki dzień…

– Znowu? – westchnął. – Ewa, ile jeszcze będziesz żyła tym szpitalem? My też cię potrzebujemy.

Zamilkłam. Wiedziałam, że ma rację. Ale jak mogłam zostawić te kobiety same z ich demonami?

Wieczorem wróciłam do domu wyczerpana. Hania czekała na mnie z rysunkiem: „Mama – superbohaterka”. Uśmiechnęłam się smutno.

– Mamo, czemu jesteś taka smutna? – zapytała cicho.

– Nie jestem smutna, kochanie. Po prostu czasem dorośli też mają trudne dni.

Przytuliła mnie mocno. Poczułam łzy pod powiekami.

Następnego dnia sytuacja się powtórzyła. Anna znów przyszła do mnie z wiadomością: – Pani doktor, Paczkowska próbowała uciec przez okno w łazience. Na szczęście ją zatrzymaliśmy.

Pobiegłam na oddział. Maria siedziała na podłodze, trzymając się za głowę.

– Dlaczego mi to robicie? – krzyczała. – Chcecie mnie tu zamknąć na zawsze?!

Próbowałam ją uspokoić, ale czułam narastającą bezsilność. Po raz pierwszy od dawna zaczęłam wątpić w sens swojej pracy.

Wieczorem Michał czekał na mnie w kuchni.

– Ewa, musimy porozmawiać – powiedział stanowczo. – Nie ma cię dla nas. Hania tęskni za tobą. Ja też…

– Przepraszam… – szepnęłam. – Ale ja nie potrafię inaczej.

– Może powinnaś pomyśleć o sobie? O nas? Ile jeszcze wytrzymasz?

Nie odpowiedziałam. Wiedziałam tylko jedno: nie mogę zostawić Marii samej.

Kolejne dni były coraz trudniejsze. Maria zamknęła się w sobie, przestała jeść i rozmawiać z kimkolwiek poza mną. Czułam jej rozpacz jak własną.

Pewnego wieczoru zadzwonił telefon. To była matka Marii.

– Pani doktor… proszę ją ratować. Ona zawsze była taka silna… Ale po śmierci męża wszystko się posypało.

Słuchałam jej łamiącego się głosu i myślałam o własnej rodzinie. Czy ja też kiedyś pęknę?

W pracy zaczęto szeptać za moimi plecami: „Nowak za bardzo się angażuje”, „Nie radzi sobie”. Anna próbowała mnie bronić, ale czułam się coraz bardziej osamotniona.

W końcu przyszedł dzień wypisu Marii. Była blada i wystraszona.

– Dziękuję… za wszystko – powiedziała cicho.

Patrzyłam na nią i wiedziałam, że zrobiłam wszystko, co mogłam. Ale czy to wystarczy?

Wróciłam do domu późno w nocy. Michał spał na kanapie, Hania przytulona do misia w swoim pokoju.

Usiadłam w kuchni i spojrzałam na swoje odbicie w oknie. Kim jestem? Lekarką? Matką? Żoną? Czy można być wszystkim naraz?

Czasem myślę, że nic nie jest takie, jakie się wydaje. Nawet ja sama dla siebie jestem zagadką.

Czy można uratować innych, jeśli samemu jest się na skraju wytrzymałości? Czy ktoś z was też tak czasem czuje?