Odszedłeś, by mogła się narodzić – Historia Kasi i Pawła

– Paweł, wrócisz dziś wcześniej? – zapytałam przez telefon, starając się ukryć drżenie w głosie. W kuchni pachniało świeżo upieczonymi pierogami z ziemniakami i kapustą, a na kuchence bulgotał zielony barszcz. Od dziecka wierzyłam, że do serca mężczyzny wiedzie droga przez żołądek. Moja mama powtarzała to jak mantrę, a ja – choć już dorosła – wciąż próbowałam wierzyć, że to prawda.

– Nie wiem, mam dużo pracy – odpowiedział chłodno. Słyszałam w jego głosie zmęczenie, ale też coś jeszcze. Coś, co pojawiło się między nami kilka miesięcy temu i rosło jak cień w kącie pokoju.

Pięć lat małżeństwa. Pięć lat nadziei, rozczarowań i cichych łez w poduszkę. Ani kroku dziecięcych stóp na panelach, ani płaczu w nocy. Lekarze kiwali głowami: „Jest nadzieja”. Ale nadzieja to czasem za mało.

Pamiętam pierwszą wizytę u lekarza. Paweł trzymał mnie za rękę, ściskał mocno, jakby chciał powiedzieć: „Jestem z tobą”. Wtedy jeszcze wierzyliśmy, że wszystko się ułoży. Potem przyszły kolejne badania, kolejne miesiące oczekiwania i kolejne nieudane próby. Z każdym kolejnym cyklem czułam się coraz bardziej pusta. On milczał coraz dłużej.

Wieczorem usiedliśmy przy stole. Barszcz był gorący, pierogi pachniały jak u babci. Paweł jadł w milczeniu, patrząc gdzieś poza mnie. Próbowałam zagaić rozmowę:

– Może pojedziemy na weekend do Zakopanego? Odpoczniemy trochę…

– Nie mam ochoty – przerwał mi szorstko. – Kasia, nie rozumiesz? Ja już nie mam siły udawać, że wszystko jest w porządku.

Zamarłam z łyżką w dłoni. Chciałam coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Widziałam łzy w jego oczach – pierwszy raz od lat.

– Przepraszam – wyszeptałam tylko.

Następne tygodnie były jak życie pod wodą. Każdy dzień zaczynał się i kończył ciszą. Paweł wracał coraz później z pracy, ja coraz częściej zostawałam dłużej w łazience, żeby nie widział moich łez.

Pewnego dnia znalazłam na jego telefonie wiadomość od Magdy – koleżanki z pracy. „Może wyskoczymy na kawę po spotkaniu?” Serce mi zamarło. Zawsze ufałam Pawłowi, ale teraz… Teraz wszystko wydawało się możliwe.

Wieczorem czekałam na niego z bijącym sercem. Gdy wszedł do mieszkania, spojrzałam mu prosto w oczy:

– Paweł… czy ty mnie jeszcze kochasz?

Zamilkł na chwilę. Widziałam walkę na jego twarzy.

– Kasia… Ja nie wiem, czy potrafię tak dalej żyć. Próbowałem… Próbowałem być silny dla ciebie, dla nas… Ale czuję się pusty. Każdego dnia budzę się z myślą, że nigdy nie będziemy mieli dziecka.

Łzy popłynęły mi po policzkach. Chciałam go przytulić, zatrzymać przy sobie za wszelką cenę. Ale on odsunął się delikatnie.

– Może powinniśmy dać sobie trochę czasu…

Tej nocy nie spałam ani minuty. Przewracałam się z boku na bok, słuchając jego spokojnego oddechu obok. Nad ranem podjęłam decyzję.

Kilka dni później Paweł wyprowadził się do wynajętego mieszkania na Pradze. Zostawił mi klucze i kilka słów na kartce: „Przepraszam. Muszę odnaleźć siebie.”

Początkowo czułam tylko ból i pustkę. Chodziłam po mieszkaniu jak cień samej siebie. Znajomi próbowali mnie pocieszać: „Może tak miało być”, „Jeszcze wszystko przed tobą”. Ale ja nie chciałam słuchać pocieszeń.

Minęły dwa miesiące. Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Ania – moja kuzynka z Lublina:

– Kasia… Wiem, że przeżywasz trudny czas, ale mam do ciebie ogromną prośbę. Moja przyjaciółka zmarła nagle… Zostawiła trzyletnią córeczkę, Zosię. Rodzina nie chce jej przyjąć…

Zamarłam.

– Chcesz powiedzieć… żebym ją przygarnęła?

– Wiem, że to dużo… Ale ty zawsze miałaś wielkie serce.

Całą noc myślałam o tej propozycji. Bałam się – czy dam radę? Czy mogę pokochać cudze dziecko? Czy to nie zdrada wobec Pawła?

Następnego dnia pojechałam do Lublina. Zosia siedziała skulona w kącie pokoju, trzymając misia bez ucha. Spojrzała na mnie wielkimi oczami pełnymi strachu i smutku.

– Cześć Zosiu… – powiedziałam cicho i uklękłam obok niej. – Mam na imię Kasia.

Nie odpowiedziała nic, tylko mocniej przytuliła misia.

Zabrałam ją do Warszawy tydzień później. Pierwsze dni były trudne – płakała nocami, bała się zasypiać sama. Ale powoli zaczęła się otwierać. Pewnego wieczoru przyszła do mnie do kuchni:

– Kasiu… mogę cię przytulić?

Serce mi zmiękło. Przytuliłam ją mocno i poczułam coś, czego nie czułam od lat – nadzieję.

Po kilku tygodniach zadzwonił Paweł.

– Słyszałem o Zosi… Możemy się spotkać?

Spotkaliśmy się w parku na Saskiej Kępie. Paweł patrzył na mnie długo w milczeniu.

– Wyglądasz inaczej… Jesteś szczęśliwa?

Uśmiechnęłam się przez łzy.

– Uczę się być szczęśliwa na nowo.

Patrzył na mnie jeszcze chwilę, potem odszedł bez słowa.

Dziś mija rok odkąd Zosia jest ze mną. Każdego dnia uczymy się siebie nawzajem – ona mnie matki, ja ją córki. Czasem myślę o Pawle i o tym wszystkim, co straciliśmy… Ale wiem jedno: czasem trzeba odejść, by coś nowego mogło się narodzić.

Czy można odnaleźć szczęście tam, gdzie wszystko wydawało się stracone? Czy los naprawdę wie lepiej od nas samych? Może warto czasem zaufać życiu – nawet jeśli prowadzi nas zupełnie inną drogą niż planowaliśmy.