Stare przyjaźnie i nowe rany: Opowieść z kawalerki na Pradze

— Znowu to radio! — syknęłam pod nosem, próbując przekręcić gałkę starego odbiornika, który uparcie trzymał się jednej stacji. „Radio Maryja” rozbrzmiewało w całej kawalerce, jakby chciało przypomnieć mi, że nie jestem tu u siebie. Ale przecież to ja wynajęłam ten pokój, ja płacę czynsz i ja codziennie patrzę na ten zakopcony czajnik, jakby był moim jedynym towarzyszem.

Kiedy wprowadziłam się do tej kawalerki na Pradze, miałam wrażenie, że wracam do czasów dzieciństwa. Dywan na ścianie, meble z PRL-u, lodówka „Polar”, która warczała jak stary pies. Nawet ścianka z kryształami przypominała mi mieszkanie mojej babci. To miejsce było jak kapsuła czasu — i chyba właśnie tego potrzebowałam po rozstaniu z Pawłem.

Nie miałam wtedy nikogo bliskiego w Warszawie. Rodzina została w Lublinie, a ja próbowałam zacząć wszystko od nowa. Praca w księgarni nie dawała mi wielkich pieniędzy, ale pozwalała przetrwać. Wieczorami siadałam przy oknie z herbatą i patrzyłam na światła tramwajów odbijające się w kałużach. Czułam się jak bohaterka filmu, która czeka na coś wielkiego — tylko nie wiedziałam, czy to coś kiedykolwiek nadejdzie.

Pewnego dnia, kiedy wracałam z pracy, zobaczyłam ją — Magdę. Stała na przystanku, ubrana w długi płaszcz i szalik w kratę. Przez chwilę nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Magda była moją najlepszą przyjaciółką w liceum. Razem przeżywałyśmy pierwsze miłości, wagary i wszystkie te dramaty, które wtedy wydawały się końcem świata. Potem nasze drogi się rozeszły — ona wyjechała na studia do Krakowa, ja zostałam w Lublinie. Ostatni raz widziałyśmy się na pogrzebie jej ojca.

— Anka? — zapytała niepewnie, podchodząc bliżej.
— Magda? Boże, ile lat!

Objęłyśmy się niezręcznie, jakbyśmy nie wiedziały, czy jeszcze wolno nam być blisko. Zaprosiłam ją do siebie na herbatę. Siedziałyśmy na mojej wersalce, popijając gorący napar z zakopconego czajnika. Magda opowiadała o swoim życiu — o pracy w korporacji, o mężu, który ją zdradził, o matce chorej na Alzheimera.

— Wiesz, czasem myślę, że wszystko już było — powiedziała cicho. — Że nic mnie już nie czeka.

Patrzyłam na nią i widziałam w jej oczach ten sam smutek, który czułam w sobie. Dwie dorosłe kobiety, które kiedyś śmiały się do łez z byle czego, teraz próbowały poskładać swoje życie z kawałków.

Spotykałyśmy się coraz częściej. Magda zaczęła przychodzić do mnie po pracy — czasem przynosiła ciasto od mamy, czasem butelkę taniego wina. Rozmawiałyśmy godzinami o wszystkim i o niczym. Znowu poczułam się potrzebna.

Ale pewnego wieczoru wszystko się zmieniło.

Siedziałyśmy przy stole, gdy zadzwonił mój telefon. To była mama.

— Aniu, kiedy wrócisz do domu? Babcia pyta o ciebie codziennie. Wiesz, że nie mamy nikogo poza tobą.

Zacisnęłam pięści. Zawsze to samo — wyrzuty sumienia i poczucie winy. Odkąd wyjechałam do Warszawy, rodzina traktowała mnie jak zdrajczynię.

— Mamo, muszę tu pracować. Nie mogę wrócić do Lublina — odpowiedziałam zmęczonym głosem.

Po rozmowie długo milczałyśmy z Magdą. W końcu odezwała się pierwsza:

— Też tak masz? Że rodzina cię szantażuje emocjonalnie?
— Całe życie — westchnęłam.

Wtedy Magda zaczęła płakać. Opowiedziała mi o tym, jak jej matka codziennie dzwoni i prosi o pomoc. Jak czuje się winna za każdy dzień spędzony poza domem.

— Czasem mam ochotę uciec gdzieś daleko — powiedziała przez łzy.

Przytuliłam ją mocno. Wiedziałam, co czuje. Obie byłyśmy rozdarte między własnym życiem a oczekiwaniami innych.

Następnego dnia Magda zadzwoniła rano:

— Anka, muszę wyjechać do Krakowa. Mama trafiła do szpitala.

Zostałam sama w kawalerce. Radio Maryja znowu grało na cały regulator. Patrzyłam na dywan na ścianie i zastanawiałam się, czy kiedykolwiek uda mi się uciec od przeszłości.

Kilka dni później zadzwonił Paweł — mój były chłopak.

— Anka, słyszałem, że wróciłaś do Warszawy… Może spotkamy się na kawę?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przeszłość wracała do mnie falami — stare przyjaźnie, niedokończone rozmowy, rodzinne konflikty. Czy można zacząć od nowa mając tyle nierozwiązanych spraw?

Wieczorem zadzwoniła mama:

— Aniu, babcia bardzo cię potrzebuje…

Znowu poczułam ten znajomy ciężar na sercu.

Patrzyłam przez okno na światła miasta i myślałam: czy naprawdę można być szczęśliwym daleko od domu? Czy stare przyjaźnie mają szansę przetrwać próbę czasu? A może wszystko już było i nic nas nie czeka?

Czasem wydaje mi się, że nasze życie to tylko powtarzające się cykle tęsknoty i żalu… Ale może właśnie w tych chwilach rodzi się prawdziwa siła? Co wy o tym myślicie?