Trudne szczęście – historia Katarzyny z warszawskiego biura

– Katarzyno, czy możesz na chwilę? – głos pani Grażyny, naszej głównej księgowej, zabrzmiał w moich uszach jak dzwonek alarmowy. Siedziałam przy biurku, próbując ukryć drżenie rąk, gdy podnosiłam wzrok znad faktur. W piątek rano biuro tętniło życiem bardziej niż zwykle – wszyscy byli odświętnie ubrani, a w powietrzu unosił się zapach świeżo parzonej kawy i drogiego perfumu Grażyny. Na stole pojawiła się butelka czerwonego wina, tort z kremem i paczka wędlin, które miały być symbolem jej urodzinowego święta.

– Dziewczyny, po pracy nie rozchodzimy się, posiedzimy trochę i uczcimy moje urodziny – oznajmiła Grażyna z szerokim uśmiechem. Natychmiast wszyscy rzucili się ją ściskać i gratulować. Ja też podeszłam, choć czułam się jak intruz. Byłam tu najkrócej – zaledwie pół roku. Trafiłam do firmy zupełnie niedoświadczona, zbierałam cięgi za każdy błąd, a mimo to szczerze uważałam, że to miejsce może być moją szansą na nowe życie.

– Wszystkiego najlepszego, pani Grażyno – powiedziałam cicho, wręczając jej drobny upominek. Spojrzała na mnie z lekkim pobłażaniem.

– Dziękuję, Kasiu. Mam nadzieję, że dziś nie pomylisz się w rozliczeniach – rzuciła pół żartem, pół serio. Wszyscy się zaśmiali, a ja poczułam znajome ukłucie w żołądku.

Wróciłam do swojego stanowiska i próbowałam skupić się na pracy. Słyszałam śmiechy koleżanek z działu kadr, plotki o nowym szefie i ciche szepty o tym, kto przyniesie lepszy prezent. Czułam się coraz bardziej niewidzialna. Przypomniałam sobie pierwszy dzień w tej firmie – jak bardzo się starałam, jak bardzo chciałam udowodnić wszystkim (i sobie), że dam radę. Ale każda pomyłka była wyolbrzymiana, każde potknięcie komentowane za moimi plecami.

Telefon zadzwonił nagle, wyrywając mnie z zamyślenia.

– Katarzyno, możesz podejść do mnie? – głos Grażyny był już mniej przyjazny.

Weszłam do jej gabinetu. Siedziała za biurkiem, przeglądając jakieś dokumenty.

– Znowu źle zaksięgowałaś fakturę od Nowaka. Ile razy mam ci powtarzać? – jej ton był ostry.

– Przepraszam, poprawię to od razu…

– Mam nadzieję. Bo jeśli nie zaczniesz się przykładać, będziemy musieli się pożegnać – powiedziała chłodno.

Wyszłam z gabinetu ze ściśniętym gardłem. Czułam łzy napływające do oczu, ale nie mogłam sobie pozwolić na słabość. Nie tutaj. Nie teraz.

Po pracy wszyscy zostali na urodzinowe świętowanie. Siedziałam cicho w kącie, obserwując jak koleżanki śmieją się i opowiadają anegdoty z życia firmy. Grażyna była w centrum uwagi – opowiadała o swoich podróżach do Włoch, o synu studiującym medycynę i o mężu, który właśnie kupił jej nowy samochód.

– Kasiu, a ty? Co u ciebie? – zapytała nagle jedna z dziewczyn z działu sprzedaży.

Zawahałam się. Co miałam powiedzieć? Że mieszkam sama w wynajętym pokoju na Pradze? Że matka dzwoni do mnie codziennie z pytaniem, kiedy wreszcie znajdę „porządnego chłopaka”? Że ojciec od lat nie daje znaku życia?

– W porządku – odpowiedziałam wymijająco. – Pracuję, uczę się…

Grażyna spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem.

– No widzisz, dziewczyny! Kasia też się stara! Może kiedyś będzie z niej porządna księgowa! – zażartowała.

Wszyscy się roześmiali. Poczułam się jak dziecko wśród dorosłych. Chciałam wyjść, ale nie chciałam robić sceny.

Nagle telefon zawibrował w mojej kieszeni. Wiadomość od mamy: „Kasiu, pamiętaj o lekarstwach dla babci. I nie zapomnij zadzwonić do cioci Basi.”

Zacisnęłam pięści pod stołem. Zawsze byłam tą odpowiedzialną. Tą, która musi wszystko ogarnąć – pracę, dom rodzinny na odległość, własne życie…

Po imprezie wróciłam do pustego mieszkania. W kuchni czekały na mnie brudne naczynia i zimna herbata. Usiadłam na łóżku i zaczęłam płakać. Nie wiedziałam już, czy płaczę ze zmęczenia, czy z poczucia niesprawiedliwości.

Następnego dnia zadzwoniła mama.

– Kasiu, jak tam w pracy? Dostałaś podwyżkę?

– Nie mamo… Jeszcze nie…

– No widzisz… A Basia mówiła, że jej córka już jest kierowniczką…

Zamknęłam oczy i poczułam narastającą złość.

– Mamo, proszę… Nie porównuj mnie do innych…

Cisza po drugiej stronie słuchawki była głośniejsza niż krzyk.

W niedzielę odwiedziłam babcię w szpitalu. Leżała blada na łóżku, patrząc przez okno na szare warszawskie niebo.

– Kasiu… Ty zawsze jesteś taka dzielna…

Uśmiechnęłam się przez łzy.

– Babciu… Ja już nie wiem, czy jestem dzielna…

Przytuliła mnie słabo.

Wracając do domu myślałam o tym wszystkim: o pracy, rodzinie, samotności i o tym dziwnym poczuciu pustki mimo pozornie „dobrego” życia. Czy szczęście naprawdę jest dla każdego? Czy trzeba je sobie wywalczyć kosztem własnych marzeń i spokoju?

Może szczęście to nie coś oczywistego. Może trzeba nauczyć się dostrzegać je w drobiazgach – nawet jeśli inni tego nie widzą. Ale czy ja jeszcze potrafię?