Babcia, która psuje atmosferę – historia o miłości, żalu i rodzinnych ranach
– Mamo, proszę cię… Nie przychodź w sobotę. – Głos Piotra był cichy, ale stanowczy. – Zosia nie chce, żebyś była na urodzinach Antosia. Mówi, że… psujesz atmosferę.
Siedziałam na krześle w kuchni, ściskając telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. W głowie dudniło mi tylko jedno słowo: „psujesz”. Jak można popsuć coś, co się kocha całym sercem?
– Piotrze… – zaczęłam, ale głos mi się załamał. – To przecież mój wnuk. Ja…
– Mamo, proszę. Nie chcę się kłócić. Zosia jest zmęczona twoimi uwagami. Ostatnio znowu powiedziałaś coś o jej pracy…
Zamknęłam oczy. Praca Zosi – temat drażliwy jak otwarta rana. Zawsze wydawało mi się, że powinnam ją wspierać, doradzać, a nie tylko chwalić bezrefleksyjnie. Ale może rzeczywiście przesadziłam? Może powinnam była ugryźć się w język?
Telefon zamilkł. Siedziałam w ciszy, słysząc tylko tykanie zegara i szum samochodów za oknem. Przypomniałam sobie dzień, kiedy Piotr przyszedł na świat. Byłam wtedy młoda, pełna nadziei i strachu. Pamiętam, jak trzymałam go pierwszy raz na rękach i przysięgłam sobie, że nigdy nie pozwolę mu cierpieć.
A teraz to on sprawiał mi ból.
Wieczorem długo chodziłam po mieszkaniu. Otwierałam szafki, zamykałam je bez sensu. W końcu usiadłam na kanapie i zaczęłam płakać. Cicho, żeby sąsiedzi nie słyszeli przez cienkie ściany.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie siostra, Jadzia.
– Co się stało? Słyszałam od Marysi, że nie idziesz na urodziny Antosia?
– Nie chcą mnie tam – odpowiedziałam krótko.
– Przestań dramatyzować! – Jadzia zawsze była twarda jak skała. – Może rzeczywiście czasem przesadzasz z tymi radami? Daj im trochę luzu.
– Ale ja tylko chcę dobrze…
– Każdy chce dobrze. Ale czasem lepiej ugryźć się w język niż potem żałować.
Zamilkłam. Wiedziałam, że ma rację. Ale jak mam być inna? Całe życie byłam matką, która troszczy się o wszystko i wszystkich. Teraz miałam być tylko dodatkiem do rodzinnych spotkań?
Przez kolejne dni czułam się jak cień samej siebie. W pracy w bibliotece byłam rozkojarzona. Pani Basia z działu dziecięcego zapytała:
– Wszystko w porządku, pani Krysiu?
Uśmiechnęłam się blado.
– Tak, tylko trochę zmęczona.
Wróciłam do domu i spojrzałam na zdjęcia stojące na komodzie: Piotr jako mały chłopiec, potem z Zosią w dniu ślubu, a obok mały Antoś z szerokim uśmiechem. Poczułam ukłucie zazdrości – czy Zosia naprawdę mnie nie lubi? Czy jestem dla niej tylko przeszkodą?
W piątek wieczorem zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Wanda.
– Krysiu, idziesz jutro do Piotra? Mam prezent dla Antosia, mogłabyś przekazać?
Zawahałam się.
– Nie idę… Nie jestem zaproszona.
Pani Wanda milczała przez chwilę.
– Oj dziecko… Rodzina to najważniejsze. Może powinnaś porozmawiać z Zosią?
Westchnęłam ciężko.
– Ona nie chce ze mną rozmawiać.
W nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, analizując każde słowo wypowiedziane przez ostatnie miesiące: „Może lepiej byłoby, gdybyś znalazła inną pracę?”, „Antoś powinien mniej oglądać bajek”, „Piotr wygląda na zmęczonego”… Czy naprawdę byłam aż tak nieznośna?
Rano obudził mnie dźwięk telefonu. Wiadomość od Piotra: „Mamo, zostaw prezent pod drzwiami. Dziękujemy”.
Serce mi pękło. Nawet nie pozwolili mi wejść do środka.
Wzięłam prezent – książkę z bajkami i pluszowego misia – i pojechałam tramwajem na drugi koniec miasta. Stałam pod drzwiami syna dłuższą chwilę. Słyszałam śmiech dzieci za ścianą i głosy dorosłych. Przez chwilę miałam ochotę zapukać, wejść i powiedzieć: „Jestem! Przecież jestem częścią tej rodziny!” Ale nie miałam odwagi.
Położyłam prezent pod drzwiami i odeszłam szybko, zanim ktoś mógłby mnie zobaczyć.
Wracając do domu czułam się jak zbędny mebel – kiedyś potrzebny, teraz tylko przeszkadzający.
Wieczorem zadzwoniła Jadzia.
– I co? Byłaś?
– Położyłam prezent pod drzwiami.
– Krysiu… Może powinnaś napisać list do Zosi? Powiedz jej wszystko szczerze. Może ona też czegoś nie rozumie?
Myślałam o tym całą noc. W końcu usiadłam przy kuchennym stole i zaczęłam pisać:
„Droga Zosiu,
Wiem, że czasem jestem trudna. Wiem też, że moje rady mogą być męczące. Ale robię to wszystko z troski o was i Antosia. Chciałabym być częścią waszego życia, nie przeszkodą. Jeśli cię zraniłam – przepraszam. Proszę cię tylko o jedną rzecz: daj mi szansę być babcią dla Antosia.”
Nie wiedziałam, czy powinnam wysłać ten list. Bałam się odpowiedzi – bałam się kolejnego odrzucenia.
Minął tydzień w ciszy. W pracy byłam jak automat: wypożyczałam książki, układałam je na półkach, odpowiadałam uprzejmie na pytania czytelników.
W piątek po południu zadzwonił Piotr.
– Mamo… Zosia przeczytała twój list. Chce z tobą porozmawiać.
Serce mi zabiło mocniej.
– Kiedy?
– Jutro po południu możesz przyjść na herbatę?
Całą noc nie spałam ze zdenerwowania. Rano ubrałam się starannie – wyprasowana bluzka, ulubione kolczyki od męża (nie żyje już od pięciu lat). Kupiłam ciasto w cukierni i pojechałam do Piotra.
Zosia otworzyła drzwi. Wyglądała na zmęczoną i spiętą.
– Dzień dobry – powiedziałam cicho.
– Dzień dobry… Proszę wejść.
Usiadłyśmy w kuchni naprzeciwko siebie. Piotr zabrał Antosia na spacer.
Przez chwilę milczałyśmy.
– Krysiu… – zaczęła Zosia powoli – Ja wiem, że chcesz dobrze. Ale czasem czuję się przez ciebie oceniana…
Poczułam łzy pod powiekami.
– Przepraszam… Ja po prostu boję się o was wszystkich. Chcę być potrzebna…
Zosia spojrzała na mnie łagodniej.
– Może spróbujemy jeszcze raz? Ale proszę… mniej rad, więcej wsparcia?
Uśmiechnęłam się przez łzy.
– Postaram się…
Kiedy wrócił Piotr z Antosiem, wnuk rzucił mi się na szyję:
– Babciu! Przyniosłaś mi misia!
Poczułam ciepło w sercu – może jeszcze nie wszystko stracone?
Wieczorem wracałam do domu lekka jak piórko. Może rodzina to nie tylko radość i śmiech przy stole? Może to też ból, żal i trudne rozmowy?
Czy można naprawić to, co zostało rozbite? Czy wystarczy jedno „przepraszam”, by znów być częścią rodziny?